Rok dwa tysiące siódmy, początek lipca, sobota godzina szósta
rano, jadę do Rucianego-Nidy na żagle. Nareszcie po kilkunastu
latach mogę wejść na pokład żaglówki. Mój dobry kolega, Tomek
zaproponował mi wypad na sobotę i niedzielę na Mazury, gdzie w
Rucianem-Nidzie stacjonuje jego łódź. Mamy całe dwa dni na
pływanie po Mazurach. Całe DWA DNI!!! Z radości nucę sobie pod
nosem jakieś piosenki żeglarskie, dziś już nie pamiętam, jakie.
Sobotni poranek powitał mnie o piątej pełnym słońcem i czystym
błękitem nieba. Czekało mnie dwieście kilometrów jazdy, na
szczęście nie samotnej, bo zabrałem na ten króciutki, dwudniowy
wypad moją przyjaciółkę, Monikę. W Rucianem mamy zarezerwowany
pokój w niedużym pensjonacie „Róża Wiatrów”, tak na wszelki
wypadek, bo przecież na „Futrzaku” (tak nazywa się łódź
kolegi) mamy do dyspozycji kabinę z czterema kojami. Z nazwą jachtu
wiąże się śmieszna historia. Kilka lat temu rodzina kolegi miała
długowłosego kociaka, persa o imieniu Futrzak, a świeżo kupiony
jacht typu Sportina miał wykładzinę ze sztucznego futerka na
burtach kabiny. Synowie Tomka stwierdzili – jak łódka ma futro to
będzie nazywała się „Futrzak”. I tak już zostało.
Jak zwykle, wyjazd z
miasta zabiera trochę czasu, ale po dłuższej chwili przeciskania
się przez zatłoczone ulice wyjeżdżamy na trasę wzdłuż rzeki i
jedziemy w kierunku Serocka i dalej przez Pułtusk, Ostrołękę do
miejscowości Stare Kiełbonki, gdzie jest zjazd do Rucianego. Po
drodze zatrzymujemy się na leśnym parkingu w okolicach Kadzidła.
Bardzo lubię to miejsce, pięknie położone w środku lasu i trochę
odsunięte od jezdni. Słabo oznakowane, widać je w ostatniej chwili
i nikomu nie chce się ostro hamować, więc rzadko ktoś tu się
zatrzymuje. Ja wiem dokładnie gdzie to jest, bo często jeżdżąc
na Mazury zatrzymuję się tu. Dzisiaj z Moniką szukamy samotności
we dwoje, chcemy trochę pobyć razem, napić się dobrej kawy i
porozmawiać o paru sprawach. A mamy o czym, bo znamy się już
około czterdziestu lat, gdzieś od szkoły podstawowej. Kiedyś, w
młodości, byliśmy parą. Los jednak zdecydował inaczej, głównie
za sprawą Jej Rodziców. A może ja byłem wtedy zbyt
niedojrzały....? Zapewne przyczyn było kilka, ale stało się, jak
się stało. Nasze życiowe drogi rozeszły się w pewnym momencie.
Każde z nas założyło własną rodzinę, przyszły na świat
dzieci. Osobno układaliśmy swoje życie, choć... muszę przyznać,
że nigdy jej nie zapomniałem. Zawsze wiedziałem, co dzieje się u
Moniki – a to za sprawą wspólnych, dalszych lub bliższych
znajomych, a to okazyjnego telefonu, czy kartki na święta. Ona też
życzliwie interesowała się moim losem, czasem przez kogoś
przesyłając pozdrowienia.
Jakieś
dwanaście lat temu spotkaliśmy się całkiem przypadkowo (o ile
ktoś wierzy w takie przypadki) na imieninowej kolacji u wspólnych
znajomych - byliśmy tam bez swoich małżonków. Przetańczyliśmy
całą noc i wszystko to, co było w młodości, nagle wróciło. I
uderzyło w nas z niespotykaną siłą. Poczuliśmy tę tak zwaną
„chemię”. Wtedy uwierzyłem w feromony, bo inaczej tego nie
mogłem wytłumaczyć. Zapomnieliśmy się całkowicie na tarasie
gospodarzy, była gwiaździsta, ciepła czerwcowa noc. Już nie
pamiętam nawet, czy to była inicjatywa moje ukochanej, czy to ja
nie umiałem się opanować. Zapomnieliśmy o całym świecie, jak
dwoje postrzelonych nastolatków. Całowaliśmy się i pieściliśmy
namiętnie, nie mogąc nasycić sobą, stęsknieni, ze zdumieniem
odkrywając, że pragniemy siebie z taką samą intensywnością jak
dwadzieścia lat wcześniej. Po tej zwariowanej nocy nie umiałem
ochłonąć. Ona też nie. Nastąpiły dalsze spotkania, choć radość
z ponownego odnalezienia przyćmiewała rzeczywistość i
odpowiedzialność. Wyjaśniliśmy to sobie, stawiając nade wszystko
dobro i spokój naszych dzieci. Przecież one nie są niczemu winne
i nie mogą ponosić konsekwencji za błędy rodziców. Zwyciężyła
więc odpowiedzialność za rodzinę. Dziś, niestety, większość
takich par rozwaliłaby dwie rodziny, żeby być razem, nie bacząc
na okoliczności. To trudne do zniesienia, ale myślę, z perspektywy
tych kilkunastu lat, że mieliśmy rację. Dzieci wychowały się w
normalnych, pełnych rodzinach, miały poczucie bezpieczeństwa i
kochających ich rodziców. Tak, poświęciliśmy coś, ale nie
żałujemy. Tak było lepiej. A dziś... Dzisiaj jesteśmy bardzo
dobrymi przyjaciółmi, rozumiemy się bez słów i bardzo się
kochamy, ale to uczucie jest ukryte gdzieś głęboko, żeby nikt się
nie dowiedział. Może za lat parę, jak pociechy wyjdą z domu „na
swoje”, to zejdziemy się na stałe. Przynajmniej taki jest plan.
Tymczasem cieszymy się każdą wspólną chwilą, doceniając i
wykorzystując maksymalnie darowany nam czas.
- Masz kawę? - pyta Monika.
- Dla ciebie zawsze, zwierzaczku – odpowiadam
ze śmiechem.
- To ty jeszcze dziś wozisz termos ze sobą, jak
wszędzie można napić się kawy po drodze?! – Zaskoczona Monika
nie może wyjść ze zdziwienia.
- A dlaczego nie? Przyzwyczaiłem się przez parę
lat samotnych jazd – śmieję się podając mojej ukochanej kubek
pachnącej, parującej kawy. – Choćby tu i teraz, gdzie
dostalibyśmy kawę w lesie?
- Kocham cię, słoneczko. – Uśmiecha się do
mnie, równocześnie zdejmując z ramion bluzeczkę, pod którą ma
śliczny kolorowy stanik od opalacza. – Coś mi za ciepło.
- No jasne, słońce grzeje całkiem nieźle –
mówię i sam ściągam koszulkę.
- Mmmm – mruczy moja piękność podnosząc
ręce do góry – chodź, siądziemy sobie na trawie.
- Ok – odpowiadam.
Biorę z bagażnika samochodu kocyk z warstewką
folii od spodu. Ta folia ma za zadanie zatrzymać wilgoć. Bardzo
wygodne, jak jest rosa, specjalnie wożę go na takie okazje. Siadamy
na kocu przytulając się do siebie. Cudowne uczucie mieć tak blisko
najukochańszą osobę. Monika całuje mnie w usta a ja odwzajemniam
pocałunek i szukam jej języka swoim. Nasze języki przekomarzają
się ze sobą. Całujemy się tak dość długo, czuję jak mój
penis zaczyna rosnąć i robi mi się ciasno w spodenkach. Ręka
powoli obniża swoje położenie i z ramienia kobiety schodzi niżej,
dotykając jej piersi, obejmuję dłonią całą prawą pierś pod
stanikiem i szukam palcami brodawki. Monika ma bardzo wrażliwe
piersi, cała drży pod moim dotykiem i zaczyna głośniej oddychać.
Jej ręka ląduje na moim członku, na razie skrytym pod spodniami,
ale próbuje wsunąć rękę pod pasek, tylko że, niestety, w tej
pozycji nie jest to możliwe. Rozpina guzik i wtedy udaje jej się
dotrzeć do celu.
- Coś mi mówi, że on czeka na mnie –
szepcze cicho – daj mi go.
- Jest cały twój – mówię do niej równie
cicho.
Powoli zdejmuje ze mnie spodenki i kąpielówki.
Lekko nabrzmiały członek zostaje uwolniony i ciekawie łypie swoim
jednym okiem do Moniki. Moja ukochana obejmuje go swoimi długimi
palcami i zaczyna zabawę zsuwając i naciągając skórkę. W kilka
sekund mój przyjaciel staje na baczność. Przestajemy się całować,
a ja kładę się na plecy. Moja Pani wykorzystuje to i sama układa
głowę na moim brzuchu jak na poduszce. Przez chwilkę obserwuje
swoją rękę poruszającą się po penisie. Powoli zbliża twarz do
niego i po chwili trąca językiem sam czubek. Próbuje wargami
złapać za brzeg napletka, co się udaje i pociąga go delikatnie. W
tym samym czasie moja prawa ręka wędruje pod jej spodnie. Mam
trochę ułatwione zadanie, bo spodnie, a w zasadzie dół opalacza,
są elastyczne i dłoń bez problemu wślizguje się na pośladki.
Zaczynam początkowo delikatnie a później mocniej szczypać
kształtną pupę Moniki. Wiem, że to lubi i czasem sama mnie o to
prosi. Po chwili wchodzę dalej i wsuwam się między uda. Palce
dosięgają miękkich, leciutko zarośniętych zewnętrznych warg,
czuję wypływającą wilgoć, a moje palce, najpierw jeden, potem
drugi powoli wślizgują się do środka. Rozpalone wnętrze Moniki
otula je swoją delikatnie pulsującą miękkością. Oboje zaczynamy
szybciej oddychać. Jej usta obejmują już całą żołądź, a
język lekko drażni otworek i wędzidełko. Czuję, że nie
wytrzymam długo tej pieszczoty - a chcę pobawić się troszkę
dłużej, więc delikatnie przytrzymując głowę dziewczyny, daję
do zrozumienia kochance, żeby przestała. Podnosi głowę i szepcze:
- Chcę do buzi i połknąć wszystko, a ty zrób
mi delikatną palcówkę, na resztę będzie czas w Rucianym.
- Według życzenia. – Uśmiecham się i
zaczynam szukać palcem jej guziczka rozkoszy.
Rękę mam cały czas wsuniętą od tyłu pod
majteczki i dołączam trzeci palec do zabawy. Dwoma palcami
delikatnie przyszczypuję łechtaczkę, podczas gdy trzeci wędruje
do środka. Monika zaczyna odlatywać, ja zresztą tak samo. Nagle
kilka razy spina się i czuję, że jej pochwa kilkoma skurczami
orgazmu zaciska się na moim palcu. W tym samym momencie penis
wypełnia usta kochanki kilkoma „strzałami”. Chwilkę leżymy
bez ruchu, z zamkniętymi oczami, wracając na ziemię po mocnym
orgazmie.
- Dziękuję. – Słyszę delikatny szept w
moim uchu.
- Ja też - odpowiadam równie cicho.
Kończymy wystygłą już kawę i ruszamy dalej, bo
szkoda dnia. Jacht czeka!
Około dziesiątej trzydzieści podjeżdżamy pod
bramę przystani, żeby spotkać się z Tomkiem i jego żoną, Elą.
Mają czekać na pomoście, przy „Futrzaku”. Na miejscu okazuje
się, że jeszcze ich nie ma. Zamknięty „Futrzak” stoi
przycumowany do pomostu i kołysze się lekko na słabym wiaterku.
Pogoda przepiękna, słoneczko grzeje nasze ciała, a wiatr,
właściwie powiew delikatnie porusza jachtami w porcie, dzwoniąc
cichutko olinowaniem po masztach. Chciałoby się zatrzymać takie
chwile i widoki na dłużej.
Czasu jest niewiele, a
ja mam wielki głód pływania pod żaglami. Żegluję z przerwami od
końca lat sześćdziesiątych, jednak ostatni raz pływałem prawie
dwadzieścia lat temu na sasance 620, którą użytkowaliśmy
wspólnie z zaprzyjaźnioną rodziną przez całe siedem lat. Jeżeli
przyjdzie nam ochota, to możemy popłynąć na Bełdany. Tyle tylko,
że wyjście na to jezioro z przystani „U Faryja” wiąże się z
koniecznością położenia masztu na Sportinie i pokonanie śluzy
Guzianka. Chyba jednak pozostaniemy na Nidzkim. Tu również musimy
położyć maszt, żeby przepłynąć pod mostem, a nawet dwoma –
kolejowym i drogowym. W sumie niewielka różnica, ale zawsze śluza
to więcej czasu, a tego mamy zbyt mało. Cudowne jezioro, pięknie
zakręcone w wielki rogal od przejścia pod linią wysokiego napięcia
i stosunkowo mało ruchliwe ze względu na obowiązujący na nim
zakaz używania silników spalinowych. Dzięki temu jest błoga
cisza, bo wszelkiej maści motorówki mają zakaz wpływania. Również
pływanie na jachcie żaglowym wymaga doświadczenia i znajomości
tego pięknego akwenu, bo jego wewnętrzny, wschodni brzeg jest
bardzo płytki i trzeba dobrze uważać, żeby nie osiąść na
jakiejś mieliźnie, które sięgają długimi jęzorami daleko w
kierunku środka jeziora. W środku tego „rogala” jest najszersze
miejsce, z jednej strony zatoka Zamordeje Wielkie a od wschodu
Zamordejska. Brzegi prawie całego jeziora porastają piękne lasy,
miejscami przecięte polanami, łąkami i polami uprawnymi.
Jako że Tomka i
Elżbiety jeszcze nie ma, jedziemy do pensjonatu żeby odświeżyć
się po podróży. Lipcowe upały dają się we znaki nawet nad wodą.
Dostajemy śliczny, duży pokój z widokiem na jezioro. W oddali
można dostrzec wyspy, przy których stoi kilka masztów,
najwidoczniej niektórym nie chce się żeglować w taki upał, a
wiaterek jest leciutki. Może powieje w okolicach południa. Dzwonię
do Tomka i okazuje się, że coś im wypadło i musieli zostać w
mieście do południa, ale za godzinę ruszą. W tej sytuacji mamy
parę godzin tylko dla siebie. Długo czekaliśmy na możliwość
kochania się bez limitu czasu, bo w naszym mieście mamy tylko
krótkie chwile sam na sam, i to dość rzadko.
Monika idzie pod
prysznic a ja rozglądam się po pokoju. Słyszę z łazienki
wołanie:
- Chodź umyć mi plecy!
Oczywiście nie trzeba mi dwa razy powtarzać,
zrzucam z siebie ubranie i wchodzę do kabiny, a tam moje kochanie
stojąc w strugach wody, puszcza do mnie oczko i uśmiecha się
słodko. Biorę trochę żelu na dłonie i zaczynam pomalutku masować
plecy Moniki. Myjąc ją pod pachami mimowolnie zahaczam o boki jej
piersi. Mmmmm, cudowne uczucie tak ślizgać się po tej mięciutkiej,
jedwabistej skórze. Dłonie same zamykają się na tych cudnych
krągłościach. Monika, jako dojrzała kobieta, która wykarmiła
trójkę dzieci, ma dość duże piersi, więc nie mieszczą się w
dłoniach. Miedzy palcami czuję sztywniejące brodawki a mój
członek zaczyna prowadzić swoje niezależne życie i podnosi się
zdecydowanie. Jeszcze chwilkę stoimy pod wodą i kończymy
chlapanko. Oboje nadzy wychodzimy z łazienki obejmując się czule i
padamy na ogromne, prawie kwadratowe, łóżko, czując ochotę na
dokończenie naszych igraszek rozpoczętych na postoju. Sięgam ręką
między uda mojej ukochanej i wyczuwam gorącą śliskość, jest
gotowa na przyjęcie mnie w swoje rozpalone wnętrze.
- Chodź już do środka bo nie wytrzymam –
mruczy mi do ucha.
Delikatnie wsuwam penisa między wargi i pcham
mocno. Bez oporu dobijam do końca czując sklepienie i zaczynamy
jazdę, na początek powolną, by po chwili przyspieszyć. Moja
ukochana obejmuje mnie nogami dociskając do siebie. Jesteśmy tak
napaleni, tak głodni siebie, że po kilku minutach Monika zaczyna
drżeć i wyginać się, głośno pojękując w spazmach orgazmu. Ja
też pompuję nasienie w jej wnętrze w ekstazie spełnienia. Opadamy
na prześcieradło i tulimy się do siebie powracając z krainy
rozkoszy do słonecznej rzeczywistości. Na chwilkę zasypiamy. Gdy
otwieramy oczy po krótkiej drzemce, to słońce dalej wesoło
zagląda do naszego pokoju i delikatnie pieści ciepłymi promieniami
nasze wtulone w siebie ciała. Patrzę w oczy Moniki i widzę w nich
wielką radość i miłość. Po prostu szczęście.
- Wiesz, co? - mówię – mógłbym tak z tobą
leżeć do końca świata i jeszcze dzień dłużej.
- Ja też – odpowiada sennie - wcale nie chce
mi się wstawać.
- Ale ja głodny jestem – mówię z uśmiechem
– ubieramy się i schodzimy na obiad.
- Koniecznie? - pyta Monika mrużąc oczy i
przeciągając się.
- Jak chcesz mieć ze mnie jeszcze dziś jakiś
pożytek, to muszę uzupełnić kalorie, bo trochę ich straciłem,
ostatni raz jadłem rano, a dzień jeszcze długi. - Z poważną
miną siadam na łóżku, uśmiechając się jednak kącikiem ust.
- Oj, te chłopy, tylko seks i żarcie im w
głowach, kolejność nieprzypadkowa – żartuje.
Powoli, z ociąganiem, wstajemy, wciągamy na
siebie ubrania i schodzimy do jadalni pensjonatu. Obiad pyszny, nawet
jest szarlotka na deser. Po takim obiedzie mamy ochotę na mały
spacer i kawę, więc idziemy nad jezioro popatrzeć na wodę i
pływające jachty. Wiatru trochę przybyło i wypełnia żagle
kręcących się po jeziorze łodzi. Nad wodą znajdujemy przytulną
kawiarenkę ze stolikami na świeżym powietrzu i widokiem na las po
drugiej stronie jeziora. Mocna, gorąca kawa smakuje wybornie, a do
niej malutki kieliszek koniaku. Dziś już nie jadę samochodem, więc
mogę sobie pozwolić na tę drobną przyjemność. W międzyczasie
dzwoni Tomek, że przyjadą dopiero późnym wieczorem. Jako, że mamy
pokój w pensjonacie, umawiamy się na pomoście około dziewiątej
następnego dnia. To oznacza, że mamy z Moniką dla siebie (i tylko
dla siebie) sobotnie popołudnie i calutką noc. Plany były trochę
inne, ale zupełnie nam to nie przeszkadza. Powiem więcej –
jesteśmy szczęśliwi, bo będziemy mogli kochać się do woli i to
całkowicie swobodnie, bez ograniczeń czasowych. Życie jest piękne!
Chociaż pisze różne scenariusze, to tym razem dobre dla nas, ba,
to jest najlepsze, co mogło nam się zdarzyć, przynajmniej w tej
chwili. W tym miejscu powiem, że jak dotychczas, nie mieliśmy dla
siebie więcej czasu, niż godzinę, może półtorej, a dla nas to
zdecydowanie za krótko. Ale i tak uważam nasz seks za bardzo udany,
choć te wykradane chwile już nas trochę zmęczyły. Zresztą przy
naszych temperamentach seksualnych to wszystko za mało. Możemy
kochać się zawsze (no, powiedzmy, prawie zawsze) bez względu na
porę doby i miejsce, jeśli tylko mamy zapewnioną wystarczającą
intymność. Nasz pierwszy stosunek miał miejsce w samochodzie, na
jakimś ciemnym parkingu na obrzeżach miasteczka. Doszło do niego
absolutnie spontanicznie, ot impuls, potrzeba chwili. Zresztą
samochód był często naszym azylem, szczególnie w lecie, Dojrzali
ludzie, dobrze po czterdziestce, a zachowują się jak zakochani
nastolatkowie... No cóż, tacy po prostu jesteśmy i dobrze nam z
tym!
Piękne sobotnie popołudnie mija bardzo szybko i
zbliża się wieczór. Powoli, wędrując wzdłuż jeziora i patrząc
na pływające jeszcze po wodzie łódki, wracamy do naszego
pensjonatu. Moja przezorność związana z rezerwacją pokoju na ten
weekend w tym momencie sprawdziła się w stu procentach, inaczej
musielibyśmy szukać jakiegoś noclegu. A tak mamy zagwarantowane
wygodne łóżko, łazienkę z ciepłą wodą i dobre, jak się
okazało, jedzenie w pensjonacie. Idąc do „Róży Wiatrów”
widzimy ludzi, podobnie jak my, spacerujących po Rucianem. Nikt się
nie spieszy, widać nastrój wybitnie urlopowy. Pogoda w dalszym
ciągu świetna, jak przystało na lipiec, nawet wieczorem jest dość
gorąco. Wiatr ustał całkowicie, słońce już pomału schodzi
niżej na zachodniej stronie nieba. Kocham Mazury, tu zawsze
odpoczywam psychicznie od pędu wielkomiejskiego życia. Jakoś tak
nad wodą nie mam potrzeby spieszyć się gdziekolwiek.
Wchodzimy do pensjonatu w porze kolacji. Wpadamy do
pokoju na szybką wizytę w łazience i schodzimy coś zjeść. Po
kolacji, jako, że słoneczko zachodzi dopiero koło dziewiątej
wieczorem, idziemy na pomost posiedzieć trochę nad wodą i poczekać
na zachód słońca. Przytuleni zauważamy powoli zapalające się
światełka nad brzegami jeziora. Obejmuję Monikę w niemym
porozumieniu. Wiem, że tak samo jak ja kocha te widoki. Woda jest
gładka jak lustro i wszystko widać podwójnie – na brzegu i
odbite w wodzie. W ciszy słychać dalekie głosy śpiewające przy
ogniskach, lub nawołujące dzieci do spania. Jednym słowem
wakacyjna sielanka. Z wolna zapada zupełna cisza, tylko jakieś
świerszcze dają swój wieczorny koncert.
- Co ci chodzi po głowie? - pytam szeptem
Monikę, bo od dłuższej chwili zamilkła i wtuliła twarz w moje
ramię
- Wiesz, zastanawiam się, jakie by były nasze
dzieci - odpowiada poważnym tonem, patrząc mi w oczy.
- Tego nie wiemy i się chyba już nie dowiemy,
bo już za późno dla nas na wspólne potomstwo, nasz czas na to
już minął – mówię równie poważnie.
- A szkoda... - słyszę jej ledwo dosłyszalny
szept. Wiem, że to dla niej bolesny temat. Gdybyśmy wtedy
bardziej zdecydowanie walczyli o siebie, nie pozostawiając nic
przypadkowi. Nie możemy nic już zmienić, nie zmienimy
przeszłości. Ale ja chcę się cieszyć tym, co jest nam dane
teraz.
- Chodź, wracamy do pokoju, trzeba pomyśleć o
spaniu, bo jutro też jest dzień. – Całując Monikę w usta,
łapię ją za rękę, wstajemy z desek pomostu i wracamy do
pensjonatu. Moja dziewczyna rozpogadza się, znów uśmiecha.
Wchodzimy do pokoju, a ja natychmiast przywieram
ustami do warg Moniki i językiem buszuję po jej buzi. Ledwo drzwi
się za nami zamknęły niecierpliwie zaczynamy ściągać z siebie
odzienie. Nie ma tego dużo, bo to przecież lato i pogoda gorąca,
więc szybciutko osiągamy stan całkowitej nagości i wbiegamy pod
prysznic, oczywiście razem. Kabina niewielka, ale na stojąco
wystarcza miejsca dla dwojga. Szybkie mycie, drobne pieszczoty i nago
wskakujemy do łóżka. Dziś możemy nareszcie nie spieszyć się,
mamy czas na delektowanie się swoimi ciałami, długie pieszczoty i
pełny relaks w bliskości. Moja ukochana delikatnie bierze mojego
członka w dłoń i obejmując samymi opuszkami palców, delikatnie
zsuwa skórkę. Ten reaguje zwiększeniem swojej wielkości i
twardości. Równocześnie ja całuję piersi Moniki, leciutko
przygryzam brodawki, co powoduje ich błyskawiczne powiększenie i
stwardnienie. Wspominałem już o ich szczególnej wrażliwości.
Reagują natychmiast na moją pieszczotę a Monika daje znać o tym
trochę głośniejszym i szybszym oddechem. Jednocześnie ręką
głaszczę ją po brzuszku, i zataczając kółeczka, schodzę niżej,
na wzgórek, łapię go całą dłonią tak, jakbym chciał pociągnąć
do góry. A jest za co chwycić. Za chwilę sięgam do jej sromu,
bardzo ostrożnie masuję małe wargi i delikatnie rozchylam wsuwając
jeden palec do środka. Czuję, że już zaczyna być mokro wewnątrz,
mokry palec środkowy wędruje na łechtaczkę i leciutko masuję ten
najczulszy punkt w ciele kobiety. Monika drga pod tym dotykiem i
zaczyna wiercić się po łóżku.
- 69 – sapie.
Kładę się na wznak a moja ukochana na mnie,
wypinając pupę w stronę mojej twarzy. Oboje uwielbiamy tę
pozycję, wtedy oddajemy się całkowicie drugiej osobie. Usta i
język Moniki pracują nad moim przyrodzeniem, które już całkiem
się podniosło i celuje swym jednym okiem prosto w jej usta. A ja wsuwam
swój język w rozpalone, ociekające sokami podniecenia wnętrze
kobiety. Wwiercam się najdalej, jak mogę, spijam strumyczek tego
nektaru i rozprowadzam go po całej powierzchni cipki i okolicach.
Czuję, że ukochana za moment będzie na granicy spełnienia,
dlatego szybciej pracuję językiem i palcami. Po chwili targa nią
spazm orgazmu, napina plecy i nagle gwałtownie przywiera do mojej
twarzy. Czuję na języku skurcze pochwy i jeszcze więcej soku
zalewa mi usta. Cudowne uczucie, daje mi całą siebie, bez żadnych
zahamowań. Na kilka chwil zamiera w bezruchu uspokajając oddech.
Nawet przestała pieścić mojego penisa, tylko trzyma go delikatnie
w ustach.
- Wejdź we mnie – prosi.
- A na co masz ochotę – pytam.
- Klasyka – odpowiada szeptem
Kładzie się na plecy a ja na niej przyciskając
swoim (niemałym) ciężarem do materaca. Rozchylone nogi i rozwarte
wejście do pochwy zapraszają mnie do siebie. Kochamy się niezbyt
szybko, dopiero po kilku minutach zwiększam tempo. Dobijam głęboko,
nasze wzgórki uderzają o siebie. Czuję, że spełnienie już
blisko, Monika też jęczy z rozkoszy. Orgazm dopada nas prawie w tym
samym momencie, mnie trochę wcześniej, ją po kilku sekundach.
Zamieramy na chwilę w bezruchu, smakując wspólnie przeżytą
przyjemność. Po chwili zasypiamy przytuleni do siebie „na
łyżeczkę”.
Gdzieś nad ranem, już świta, budzę się z
dziwnym uczuciem, że mam ochotę na seks. Penis stoi na baczność i
wyraźnie daje znaki, że ma ochotę na jeszcze, mimo wcześniejszego
zaspokojenia wieczorem i po południu. Moja ukochana śpi sobie
smacznie, ale delikatnie wsuwam go między jej pośladki, jeszcze
śliskie po ostatnim kochaniu. Przez sen, a może i nie, cicho
mruczy, lekko napierając na mnie. Ciało Moniki wyraźnie na mnie
czeka. Nogi ma podkurczone i pozwala na penetrację od tyłu. Bez
pośpiechu poruszam się w niej powolutku.
- Chodź, weź mnie od tyłu - prawie
niesłyszalnie prosi
Klęka, wypinając tyłeczek, a ja wchodzę od tyłu.
W tej pozycji dochodzę bardzo szybko i opadamy na prześcieradło
cudownie spełnieni. Dalej wtuleni w siebie śpimy już do rana. Taki
przerywnik w nocy, to wspaniałe przeżycie. Rano budzimy się nawet
wyspani, mimo nocnych ekscesów, ale ciągle nie mamy siebie dość.
Tym razem to Monika zaczepia mnie, bierze do ust członka i robi mi
loda. Mały jest trochę zmęczony po wczorajszym maratonie, ale
powoli „powstaje z martwych”. Ja osobiście uwielbiam poranny
seks, ale bardzo rzadko mam okazję go uprawiać. Dziś właśnie
jest taki dzień. Moja Pani siada na mnie i ujeżdża kilkanaście
minut, aż do cudownego orgazmu. Po chwili opada zmęczona i,
całując, mówi mi „dzień dobry”. Kocham taki początek dnia,
oby częściej.
Szkoda, że nie mamy czasu na przytulanki, ale
trzeba wstawać, bo „Futrzak” czeka, a na nim nasi przyjaciele.
Późnym wieczorem przysłali sms-a, że już są w porcie i czekają
na nas koło dziewiątej. Szybki prysznic, śniadanie i jedziemy do
portu. Pogoda dalej fantastyczna, nawet zaczęło wiać, więc czeka
nas piękny dzień pod żaglami. Pływamy po Nidzkim, ścigając się,
jak to zwykle robią prawdziwi żeglarze, ze wszystkimi na wodzie. Jak
mocniej powieje, to dopiero jest zabawa! Na kawę stajemy w ślicznym
miejscu naprzeciwko miejscowości Krzyże. Z wody widać trochę
trawy w prześwicie między trzcinami. Ładne i czyste zejście do
wody, więc można się wykąpać. Pijemy kawę w kokpicie i już
umawiamy się na następne spotkanie, pewnie gdzieś w sierpniu.
Życie jest piękne! Szczególnie pod żaglami. Niestety, czas już
wracać, bo nieubłaganie zbliża się poniedziałek, a szefowie nie
mają litości dla załogi sponiewieranej po męczącej sobocie i
niedzieli. Trzeba trochę się pozbierać i doprowadzić do stanu
używalności zawodowej. Pomalutku płyniemy w kierunku przystani, bo
wiatr przycichł, jak to zwykle bywa po południu. Dobijamy do
pomostu koło szesnastej. Szkoda, że to już koniec pływania,
miałem nadzieję na trochę dłuższe, lecz życie musiało
zweryfikować tak dobre plany. Tomek z Elą zbierają się do
samochodu a my jedziemy do pensjonatu, żeby pozbierać resztę
bagaży, zjeść jakiś późny obiad i, o zgrozo, wracać do szarej
codzienności.
W pokoju pakujemy nasze rzeczy i idziemy do
jadalni. Rozliczamy się w recepcji, od razu rezerwując pokój na
sierpień. Wracamy na górę zabrać nasze torby. Już mamy
wychodzić, gdy nagle przyszedł mi do łepetyny szalony pomysł.
- Trzeba pożegnać Ruciane – mówię do
Moniki.
- Czy masz na myśli to samo, co ja? - odpowiada
z szelmowskim uśmiechem na swojej ślicznej twarzy.
- No nie wiem, zaraz się przekonamy. – Chwytam
ją za rękę i ciągnę w stronę łóżka.
Przewracam ją, migiem ściągam z niej szorciki,
sam pozbywam się równie szybko swoich i ląduję na niej. Już od
dłuższej chwili planowałem, że jeszcze raz musimy pokochać się
na pożegnanie z Mazurami, więc jestem gotowy. Wbijam się w pochwę
Moniki i nie zważając na nic szybko dobijam do końca. Nie wiem,
jak to zrobiła, ale jest mokra i chętna. Kilka minut i już
zamieramy w ekstazie. Taki klasyczny „szybki numerek”. Jeszcze
trzeba się trochę opłukać, bo przed nami kilka godzin jazdy.
Adieu Ruciane!
Powrót był dość sprawny, dopiero pod naszym
miastem wypadek spowodował małe opóźnienie. Oboje byliśmy
zachwyceni tym szalonym wypadem. Ten wyjazd pokazał, że nawet w tak
dojrzałym wieku można dość dużo, jeśli partnerzy są dla siebie
atrakcyjni i bardzo się kochają. Tylko to za krótko! Ale,
niestety, jak mówi przysłowie: „Wszystko, co dobre, szybko się
kończy”. Za szybko...
P.S. Dziękuję Miss Swiss z Najlepszej Erotyki za wydatną pomoc w redakcji tekstu i poprawienie błędów. Składam też podziękowanie Megasowi Alexandrosowi, również z NE, za zdjęcie umieszczone na początku tekstu.
P.S. Dziękuję Miss Swiss z Najlepszej Erotyki za wydatną pomoc w redakcji tekstu i poprawienie błędów. Składam też podziękowanie Megasowi Alexandrosowi, również z NE, za zdjęcie umieszczone na początku tekstu.
Powodzenia z Twym autorskim blogiem, Micro! Wygląda bardzo ładnie i będę tu co pewien czas zaglądał!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
M.A.
Wielkie dzięki Megasie! Tu będę publikował różne kawałki o żeglarstwie. Serdecznie zapraszam do odwiedzin.
UsuńPozdrowienia dla kolegi żeglarza
Micra21
Przeczytałam powtórnie. Dobrze czyta się ten tekst bez (tak powszechnych dziś) wulgaryzmów. To widac, że znasz się na tym, o czym piszesz
OdpowiedzUsuńj.k.
Witaj J.K
UsuńDziękuję za pozytywny komentarz. Wulgaryzmów nie lubię. Należy dbać o czystość naszego pięknego języka. Rzeczywiście znam się trochę na żeglarstwie. Jestem sternikiem morskim od prawie 40 lat i na wodzie przeżyłem niejedno. Zapraszam w następnym tygodniu, będzie nowy tekst, znajdzie się w nim jeszcze więcej żeglarstwa. Mam nadxieję, że zdążę z przygotowaniem.
Z żeglarskim pozdrowieniem
Micra21