Jezioro Kisajno, wyjście z kanału Łuczańskego, czternasty
lipca. Czterdziestojednoletnia Anna, kapitan jachtowy, prowadziła swoje Tango o
wdzięcznej nazwie „Bajeczka” w kierunku Sztynortu. W kokpicie siedział z nią
niespełna siedemnastoletni syn, Marek. Spędzali wspólnie kolejne wakacje na
Mazurach. Od sześciu lat, co roku pływali razem przez miesiąc. To były zawsze
ich chwile, z dala od wielkomiejskiego zgiełku, bez codziennego pośpiechu do
szkoły, pracy czy innych zajęć dnia powszedniego. Pogoda piękna, wiał lekki
wiaterek ze wschodu. Jacht, nieznacznie pochylony na lewą burtę, płynął cicho
na północ. Drobne fale, rozcinane dziobem, pluskały delikatnie o kadłub. W
Sztynorcie zamierzali zjeść obiad w tawernie, która oferowała smaczne posiłki
dostępne dla kieszeni przeciętnego żeglarza – turysty.
- Mareczku, przejmij ster.
- Już, mamo.
- Kurs na Sztynort.
- Jest, kurs na Sztynort – potwierdził po żeglarsku chłopak. – Ster przejąłem.
- Ster zdałam. - Anna przekazała rumpel synowi.
Położyła
się na słońcu. Spod przymkniętych powiek obserwowała swojego kochanego, młodego
żeglarza. Marek spokojnie prowadził „Bajeczkę” przez jezioro. Uważnie
obserwował inne jachty płynące w pobliżu.