źródło: deviantart.com |
To wydarzyło się naprawdę, tylko trochę inaczej...
Jest
rok tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty pierwszy, koniec czerwca.
W piątek wieczorem leżymy z Elą na tapczanie, całując się
czule. Oboje mamy po osiemnaście lat i jesteśmy kompletnie zieloni
w sprawach seksu. W naszych rodzinach to był temat objęty
całkowitym tabu. Nasi rodzice nie rozmawiali z nami na ten temat,
jedynie w szkole były jakieś zajęcia w ramach biologii, oddzielnie
dla chłopców i dziewcząt, więc coś tam wiedzieliśmy, a poza tym
sami też szukaliśmy wiedzy na ten temat. Jakieś książki zawsze
były w domu, czasem specjalnie pozostawione "na widoku". O
video i internecie nikomu się nawet nie śniło. W tamtym czasie
dostęp do „świerszczyków” kompletnie nie istniał, chyba, że
ktoś przemycił coś ze „zgniłego zachodu”, jak wyrażano się
o krajach zza „żelaznej kurtyny”.
Wszystko
zaczęło się ponad pół roku temu w klubie żeglarskim, gdzie
razem robiliśmy kurs na żeglarza. W październiku tysiąc
dziewięćset siedemdziesiątego roku kolega namówił mnie na
zrobienie kursu żeglarskiego. Początek moich przygód z wodą i
pływaniem nastąpił nieco wcześniej, trzy lata temu, gdy pierwszy
raz pojechałem na spływ kajakowy po Wielkich Jeziorach Mazurskich.
Te wakacje organizował ojciec jednego z moich kolegów szkolnych.
Zawsze w lipcu jechaliśmy Giżycka, gdzie już wcześniej były
zamówione kajaki w wypożyczalni. I tak przez kolejne lata
poznawałem jeziora. W sumie kilkakrotnie opłynąłem całe Mazury
pracowicie wiosłując na kajaku. Jeden z moich przyjaciół
powiedział mi o kursie na żeglarza w miejscowym klubie i w
październiku zaczęły się zajęcia teoretyczne. Na drugi wykład
przyszła dziewczyna, wysoka blondynka w okularach. Na pierwszy rzut
oka nic szczególnego, jedna z kilku, które były na kursie. Ubrana
w za duże, niemodne spodnie, i luźny, szary sweter, tak, że nawet
nie było widać szczegółów figury. Podeszła do mnie.
- Jestem tu zupełnie nowa, pomożesz mi? - zapytała
- Jasne, siadaj koło mnie. – Zaprosiłem ją na krzesło obok mnie, które akurat było wolne.
- Dzięki. – Uśmiechnęła się promiennie.
Spojrzałem
na jej pogodną twarz i zobaczyłem w zielononiebieskich oczach jakiś
niepokój, pytanie, a przy tym jakiś bliżej nieokreślony błysk.
Wyraźnie szukała nieśmiało kogoś do pomocy, a moje serce zabiło
mocniej. Nie miałem w tym czasie żadnej dziewczyny więc
pomyślałem, że mogę jej pomóc, jako koleżance z kursu. Nie
byłem typem podrywacza, nie szukałem nikogo płci przeciwnej
skupiając się na nauce, bo przecież w przyszłym roku matura, i na
swoich zainteresowaniach – zbierałem znaczki, robiłem zdjęcia
(wówczas moja pasja), które samodzielnie wywoływałem w szkolnej
ciemni i dużo czytałem, szczególnie książki podróżnicze. Jak
się później okazało, byliśmy najmłodszymi uczestnikami kursu,
jedynymi licealistami, pozostali to już studenci.
Na
tradycyjne „Andrzejki” w ostatnią sobotę listopada klub
zorganizował zabawę na przystani nad rzeką. Nie bardzo chciało mi
się iść samemu, ale pomyślałem sobie - co mi tam, idę. Ela też
przyszła sama. Na ten wieczór włożyła brązową sukienkę za
kolana, luźno spływającą po ciele, a na nogach miała mokasyny na
płaskich obcasach. Jak później mi powiedziała, też nie chciało
się jej iść bez towarzystwa, ale miała ochotę poznać bliżej
grupę żeglarzy, z którymi odbywaliśmy kurs. Oczywiście było
piwo, kawa, herbata, pączki, a nawet kanapki przygotowane przez
dziewczyny i muzyka z płyt gramofonowych. Zaczęła się zabawa,
wszyscy tańczyli w rytm bardzo głośno puszczanych piosenek.
Poszukałem wzrokiem Eli, chciałem poprosić ją do tańca, bo
akurat puścili wolniejszy kawałek. Siedziała samotnie w kącie
sącząc piwo i przyglądała się tańczącym. Podszedłem,
nachyliłem głowę do jej ucha pytając:
- Zatańczysz?
- Tak.
– Skinęła głową wstając ze stołka.
W
tym momencie poczułem zapach jej włosów i nie tylko. To było jak
iskra, spodobał mi się naturalny zapach jej ciała bez
jakichkolwiek perfum. Podałem dziewczynie rękę i poszliśmy
tańczyć. W tańcu patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami zza
okularów i przez dłuższą chwilę nic nie mówiliśmy, poddając
się rytmowi „Czerwonych Gitar”. Ja też patrzyłem w jej oczy i
nie mogłem powiedzieć ani jednego słowa a serce zaczęło mi bić
bardzo mocno. Nigdy dotychczas, przy żadnej dziewczynie nie zdarzyło
mi się nic podobnego. Po tańcu wyszliśmy na taras, księżyc w
pełni oświetlał świat srebrzystym blaskiem, odbijając się
drżącym obrazem w płynącej rzece. Tańce rozgrzały nas, ale
szybko ochłonęliśmy, bo listopadowe powietrze było jednak dość
chłodne.
- Mnie też – odpowiedziałem szczerze – masz ochotę jeszcze?
- Tak, mam, ale z tobą. – Uśmiechnęła się i wróciliśmy do środka.
Z
małymi przerwami tańczyliśmy do drugiej w nocy. W czasie
wszystkich wolnych kawałków zaczęliśmy przytulać się do siebie.
W ten wieczór dostrzegłem po raz pierwszy w życiu w Eli, koleżance
z kursu, kobietę. Na razie jeszcze w niezbyt dojrzały sposób, ale
coś drgnęło mi w duszy. Po zabawie zaproponowałem wspólny powrót
z klubu.
- Gdzie
mieszkasz? – zapytałem Elę.
- Na
Górskiej – powiedziała.- To niedaleko mnie, bo ja na Tenisowej, to w tej samej dzielnicy – mówiąc to pomyślałem sobie, że to chyba nie przypadek, to nasze spotkanie na tym kursie – odprowadzę cię.
- Wiesz może, o której jest nocny autobus? - Ela zwróciła do mnie swoje duże, zielonobłękitne oczy.
- Chyba o drugiej trzydzieści. – Pamiętam, że sprawdzałem rozkład nocnych połączeń.
Do
przystanku mieliśmy jakieś piętnaście minut spacerem. Dochodząc
dostrzegłem autobus stojący na pętli. Wtedy jeździły takie
rozklekotane Jelcze zwane „ogórkami”. Głośne, dymiące
spalinami i zimne. Rzeczywiście miał odjazd o drugiej trzydzieści.
Dobrze pamiętałem. W naszej dzielnicy razem wysiedliśmy z
autobusu i odprowadziłem ją pod dom. Jeszcze na pożegnanie podałem
jej numer telefonu, a Ela podała mi swój. To były czasy, kiedy
jeszcze nie wszyscy mieli telefon w domu, a o komórkach to nikomu
nawet się nie śniło. Nie to co dziś, kiedy wszyscy mają osobisty
telefon w kieszeni (no, prawie wszyscy) i zawsze można się
porozumieć.
Tej
nocy długo nie mogłem zasnąć, ciągle widziałem w myślach te
cudowne, ufne, zielono -błękitne oczy Eli i starałem się
zapamiętać piękny zapach jej włosów. Minął tydzień, w sobotę
miał być wykład z teorii żeglowania o szesnastej. W piątek
wieczorem zadzwoniłem do Eli z pytaniem, czy pojedziemy razem na
przystań. Umówiliśmy się pod jej domem o piętnastej. Po
zajęciach chciałem zaprosić Elę na spacer, ale pogoda się
popsuła, zaczęło padać, więc poszliśmy do kawiarni. Niedaleko
jej domu była taka malutka kawiarenka z czterema, czy pięcioma
stolikami bez obrusów, tylko na małej serwetce popielniczka i
cukier w małej miseczce. Kawę podawano w szklankach, takich samych,
jak do herbaty, fusy zalewane wrzątkiem. W zadymionym wnętrzu
znaleźliśmy wolny stolik przy ścianie, jakby na nas czekał. Znowu
serce biło mi szybciej na widok tej dziewczyny.
Mijała
zima, spotykaliśmy się coraz częściej, znajdując ciągle nowe
tematy do rozmów. Zaczynałem odczuwać coraz bardziej, że Ela to
jest ktoś ważny w moim życiu. Na przełomie stycznia i lutego
zorganizowano w klubie żeglarskim zabawę karnawałową. Oczywiście
poszliśmy razem. Zabawa była świetna, dużo tańczyliśmy,
poznając kolegów i koleżanki z klubu. Tym razem ja nie piłem
żadnego alkoholu, bo mój tata pozwolił mi wziąć samochód, żebym
mógł wrócić spokojnie do domu i nie martwić się o powrót
autobusem. Prosiłem go o to, bo chciałem odwieźć Elę po balu.
Zawsze wolałem jechać samochodem niż pić. Zresztą lubiłem
prowadzić auto i to mi zostało do teraz. Przez całe dorosłe życie
moja praca związana była z motoryzacją. Około piątej nad ranem
skończyliśmy zabawę i odwiozłem Elę pod jej dom. Weszliśmy na
klatkę schodową, nagle nasze usta przywarły do siebie. Stało się
to tak niespodziewanie, że odskoczyliśmy od siebie jakby nas prąd
poraził. Popatrzyłem w oczy dziewczyny, ona w moje i w tym momencie
jeszcze raz nasze usta się spotkały , ale tym razem już tego
chcieliśmy. Serce o mało mi nie wyskoczyło, tak zaczęło się
tłuc pod żebrami. Nigdy w życiu nie całowałem żadnej
dziewczyny, to był nasz pierwszy pocałunek, taki prawdziwy. Po
chwili oderwaliśmy się od siebie, ciężko oddychając.
- Sam nie wiem, jak to się stało, bo ja też jeszcze nie całowałem żadnej dziewczyny – odpowiedziałem równie cicho.
- To było fantastyczne – powiedziała już z trochę głośniej.
Pożegnaliśmy
się i pojechałem do domu. Mimo zmęczenia znów nie mogłem spać,
tylko ciągle czułem aksamitne, ciepłe usta Eli na swoich. W końcu
zasnąłem z obrazem dziewczyny pod powiekami.
Nadeszła wiosna. W
kwietniu zaczęły się zajęcia praktyczne na przystani. Polegało
to na skrobaniu, szlifowaniu i malowaniu łódek, przeglądzie
osprzętu itp. żeby wszystko było sprawne na lato. Łódki zbudowane
z drewna wymagały dużo pracy. Dzisiaj, wszechobecny plastik wyparł
drewno, wystarczy umyć kadłub, przeglądnąć osprzęt i gotowe. No
i oczywiście poznawaliśmy skomplikowane nazwy różnych lin i
urządzeń na jachcie. Jako, że kwiecień był bardzo ciepły, ba,
można powiedzieć upalny, korzystaliśmy ze słońca, opalając
nasze ciała. Wtedy zobaczyłem jak naprawdę Ela wyglądała bez
swetra, jaką ma figurę itp. Dziewczyna wysoka, miała sto
siedemdziesiąt sześć cm wzrostu, niezbyt szczupła, dziś wielu by
powiedziało, że ma trochę nadwagi. Dla mnie była idealna, piersi
średnie, bardzo jędrne, przy każdym ruchu sprężyście
podskakujące (jednak chłopak zawsze na to patrzy) i wyraźnie
zaznaczone biodra. Nogi długie i dość mocno zarysowane uda.
Powiedziała mi dużo później, że jej uda to wynik trenowania
wioślarstwa na początku szkoły średniej. Ja też jestem dość
wysoki, mam sto osiemdziesiąt pięć cm ale wtedy byłem wręcz
chudy, ważyłem tylko siedemdziesiąt siedem kg.
Komandor
kursu przydzielił nas do załogi sternika Krzysztofa, który miał
być naszym instruktorem. Pracowicie przygotowywaliśmy omegę
„Bujda” do pływania poznając budowę i działanie całej
maszynerii pozwalającej wykorzystywać wiatr do napędu łodzi.
Razem z nami w załodze było jeszcze dwoje studentów, Ania i
Michał, ale oni nie tworzyli pary, tylko wspólnie robili kurs
żeglarski. Tradycja klubu to rozpoczęcie sezonu żeglarskiego
pierwszego maja, więc na koniec kwietnia łódki musiały być
gotowe. Razem z Krzysztofem, Anią i Michałem skończyliśmy
przygotowania na trzy dni przed wodowaniem „Bujdy”. Od początku
maja praktycznie każdą sobotę i niedzielę spędzaliśmy na wodzie
ucząc się trudnej sztuki żeglowania po rzece pod czujnym okiem
Krzysztofa. Na początek sierpnia był zaplanowany ponad
trzytygodniowy obóz szkoleniowy na Mazurach, którego zwieńczeniem
miały być egzaminy na stopień żeglarza. Pod koniec maja, chyba w
ostatni piątek, popłynęliśmy całą załogą na trzydniową
wycieczkę „Bujdą” w górę rzeki. Wieczorem, po ognisku, dosyć
wcześnie poszliśmy do namiotu, żeby się wyspać, bo w sobotę od
rana było przewidziane szkolenie z pływania po rzece. Ela
delikatnie przytuliła się do mnie i powiedziała:
- Tak się składa, że ja też – odpowiedziałem z radością.
Dopiero
wtedy pocałowaliśmy się po raz drugi w życiu, ale tym razem
całkowicie świadomie. Bardzo to przeżywaliśmy, poczułem coś
zupełnie nowego. Ela drżąc przytulała się do mnie obejmując
ramionami. Przycisnąłem ją mocniej do siebie i szepnąłem prosto
do ucha:
- Ja ciebie chyba też – usłyszałem jej szept.
Każdą
wolną chwilę spędzaliśmy razem często ucząc się wspólnie. Nie
wiadomo kiedy nadszedł koniec roku szkolnego i z niezłymi
świadectwami zakończyliśmy naukę w trzeciej klasie LO. Właśnie
wtedy, po zakończeniu roku, w ostatni piątek czerwca spotkaliśmy
się u mnie. To był ten piątek z początku opowiadania. Upał
nieludzki, chciało się wyleźć z własnej skóry. W domu pusto,
moi rodzice w pracy a starszy brat, student, już wyjechał z
kolegami na włoczęgę po Bieszczadach.
- Teraz to ci już nie dam spokoju – zaśmiałem się i przyciągnąłem ją do siebie całując w nos i oczy.
- No nie wiem, czy tak łatwo się poddam. – Zrobiła poważną minę, ale jej oczy temu zaprzeczały.
- To, to jeszcze zobaczymy, bywam uparty – odpowiedziałem i zamknąłem dziewczynę w objęciach.
Tak
przekomarzając się, ze śmiechem weszliśmy do mojego pokoju.
Usiedliśmy na łóżku i zapytałem ją, czego się napije, bo jest
gorąco, a sam byłem bardzo spragniony czegoś mokrego i chłodnego.
- Mam w lodówce, a sok to jaki, może być malinowy czy wolisz wiśniowy? – spytałem.
- Malinowy, bardzo lubię, jak to nie kłopot – cicho odpowiedziała.
Poszedłem
do kuchni przygotować szklanki z napojami. Po chwili wracam i widzę
Elę przyglądającą się mojej półce z książkami. Zatrzymała
wzrok na zbiorze o tematyce podróżniczej. Tam stało pięć albo
sześć tomów A. i Cz. Centkiewiczów, całą seria różnych
„Tomków” Alfreda Szklarskiego no i oczywiście pamiątka z
wczesnych lat „naście” Karol May i „Winnetou”. Poza tym
sporo pozycji żeglarskich i oczywiście polska klasyka, bo zawsze
lubiłem czytać a Sienkiewicza w szczególności.
- Tak i jestem pod wrażeniem, jaki tu porządek.
- Lubię tak, bo łatwo mogę znaleźć to, czego szukam – powiedziałem i przyciągnąłem dziewczynę do siebie – a często wracam do różnych książek.
Usiedliśmy
znów na łóżku, popijając wodę z sokiem. Zaczęła się rozmowa
o wakacjach. Ela pytała, co robię w lipcu, bo rodzice zabierają ją
i Wojtka nad morze, prawie na cały miesiąc.
- Dwudziestego czwartego lipca. – Dała szybką odpowiedź.
- To będziemy mieli cały tydzień w mieście. – Trochę się zmartwiłem.
- Ale za to razem. – Śmiejąc się, Ela lekko złapała mnie za ucho.
Położyliśmy
się na łóżku patrząc sobie w oczy. Delikatnie przyciągnąłem
jej głowę do swojej i pocałowałem w czoło. Leżeliśmy tak
dłuższą chwilę, Poczułem, że chwyta moją dłoń i kładzie na
swojej piersi. W tym momencie serce zaczęło mi bić dużo szybciej.
Tysiące myśli przelatywało przez głowę. W życiu jeszcze nie
dotykałem tak kobiety. Mój penis zareagował natychmiast samowolnym
wzwodem.
- Tak, chcę tego – cicho powiedziała mi do ucha – jesteś pierwszym, któremu na to pozwalam.
- A ty pierwszą dziewczyną której dotykam – przyznałem się jej szeptem.
Byłem
tak przejęty tym, co się dzieje, że nie mogłem ruszyć ręką,
dopiero po jakimś czasie opanowałem się na tyle, żeby delikatnie
zacząć badać kształt i miękkość kobiecej piersi. Widziałem je
nieraz na filmach, ale pierwszy raz miałem kontakt z nimi „na
żywo”. Dotykałem jej przez cienką bluzeczkę i stanik. Poczułem,
jak jej serce zaczęło mocniej bić, była tak samo przejęta jak
ja. Piersi Eli całkiem dobrze mieściły się w mojej dłoni.
Brodawki wyraźnie stwardniały pod moim dotykiem, a oddech
dziewczyny przyspieszył.
-Za co? - zdziwiła się
- Kocham cię tak po prostu, za nic, za to że jesteś tu i teraz, bo mi się podobasz, a dziękuję za to, że pozwalasz mi poznawać siebie. – Te słowa wypłynęły z moich ust tak jakoś same, bez namysłu.
Chciałoby
się nie kończyć tego, było nam za mało, za krótko, ale czas nas
trochę gonił, bo moi rodzice mogli przyjść w każdej chwili.
Podnieśliśmy się z łóżka i grzecznie usiedli przy biurku. Tak
zaczęło się wspólne poznawanie naszych ciał, naszej
seksualności, jeszcze zupełnie niewinnej, nie znanej, a gdzieś w
skrytości duszy bardzo pożądanej.
Dzisiaj
większość młodych ludzi, w dobie powszechnego dostępu do
internetu, pornografii, dużo wcześniej zaczyna życie seksualne.
Świat się zmienia, jest inny niż w czasach naszej młodości. Czy
lepszy, tego nie wiem, inny to na pewno. Pod pewnymi względami
lepszy, bo i łatwiejsze podróże, i szybsza wymiana informacji, ale
z kolei tempo życia wzrosło, ciągle brak czasu na zastanowienie
się, na dostrzeżenie piękna otaczającego nas świata, na normalne
kontakty międzyludzkie. Kiedyś nauczyłem się od pewnego księdza
znamiennych słów:
„zatrzymaj
się na chwilę, nad pięknem tego świata,
zatrzymaj
się na chwilę, nad tym co w sercu kryjesz,
zatrzymaj
się na chwilę, zauważ swego brata,
zatrzymaj
się na chwilę i pomyśl, po co żyjesz.”
To
fragment piosenki religijnej napisanej przez księdza opiekującego
się studentami. Dobrze zapamiętałem te słowa, dziś powtarzam je
swoim dzieciom, żeby pomyśleli czasem o czymś innym, niż tylko
pogoń za kasą, stanowiskami i sukcesem rozumianym jako dobrobyt
materialny bez oglądania się na otoczenie. Wiem, że to banały i
frazesy, ale chyba dobrze oddają dzisiejszą rzeczywistość, ten
„wyścig szczurów” w korporacjach różnej maści.
No
ale dość już gderania na dzisiejsze czasy, wróćmy do czasów
pięknej i beztroskiej młodości. Posiedzieliśmy jeszcze trochę u
mnie, późnym popołudniem odprowadziłem Elę do domu. To był
miły, dwudziestominutowy spacer przez osiedla, wtedy jeszcze nie tak
gęsto zabudowane i z dużą ilością zieleni.
Do
wyjazdu nad morze nasze spotkania stały się praktycznie codzienne.
Z wakacji pisaliśmy listy prawie każdego dnia. Ela podała mi adres
domu wypoczynkowego nad morzem, więc mogłem wysyłać do niej bez
ograniczeń. Do mnie było trudniej, bo tylko na „poste restante”
do miejscowości, przez które przepływaliśmy na Mazurach, za to
dostawałem przynajmniej trzy lub cztery listy naraz! Było co czytać
wieczorem w namiocie. Dwudziestego pierwszego lipca wróciłem do
domu i z niecierpliwością oczekiwałem na powrót Eli znad morza.
Napisała mi, że wracają dwudziestego czwartego rano pociągiem z
Ustki.
Witaj!!!. Właśnie o tych wspomnieniach myślałem. Fajnie napisane i młodzieży też się przyda żeby zobaczyli- zrozumieli, że kiedyś całkiem inne czasy były. Młodszy jestem 50-, ale "ogórkami" jeszcze jeździłem kursowały jeszcze w długo w PKS-e, stopem się jeździło, ludzie byli sobie bliżsi, spotykali się, ganiali po dworze, na biwaki jeździli itd.itp., a teraz to tylko siedzą w tym monitorze. Fajnie tak dodajesz poza opowiadaniem jak jest teraz. Piękne słowa księdza- jak się jest np. na urlopie można minąć autostradę, zboczyć z trasy, zatrzymać się w pięknym zakątku, bo co za różnica czy się jedzie 4h. czy 12 i tak się jest na urlopie. Rozpisałem się. Czekam na kontynuację. Pozdrawiam Wiktor
OdpowiedzUsuńWitaj!
UsuńDzięki za miłe słowa. Właśnie dlatego tak kocham żeglarstwo. To daje tę niesamowitą wolność. Gdy jestem na żaglach, to nic nie muszę, płynę dokąd mam ochotę i wtedy, kiedy mam ochotę. Jedyny termin, to powrót do pracy po urlopie. Reszta - jak mi się chce. To opowiadanie napisałem, żeby czasem ktoś z młodszej generacji pomyślał, że kiedyś bywało inaczej... No, ale świat się zmienia i TO MUSIMY przyjąć do wiadomości. Dla moich Wnuków opisałem rozwój dzielnicy, w której mieszkam od 60 lat. Sięgnąłem pamięcią do lat swojego dzieciństwa. Nie ma zdjęć z tamtych czasów i tylko słowny opis może pokazać, jak się zmieniało otoczenie. Ale tego nie opublikuję, bo to zbyt osobiste.
Pozdrawiam
Micra21
po nitce do kłębka ;) Opowiadanie jest świetne. Prowadzisz tych dwoje od przypadkowego spotkania, przez coraz bardziej zażyłą przyjaźń i miłość do... zobaczymy dokąd. Ciekawe jakie pułapki na nich zastawiłeś, pojawią się jakieś niepokoje, niepewność, może nieuzasadniona zazdrość, wzajemne przepraszanie się za nieostrożne słowa. W końcu miłość, zwłaszcza miłość laików, to nie tylko sielanka :)
OdpowiedzUsuńOczywiście, życie składa się z różnych elementów, bywają autostrady gładkie jak stół, ale też ciężkie przeprawy po kamieniach i kałużach. Ale miłość wygładza te ścieżki życia.
Usuń