NASTOLATKI 40 LAT TEMU
![]() |
Źródło: pixabay.com |
CZ. III - OBÓZ ŻEGLARSKI
Po
wielu miesiącach zajęć teoretycznych i kilku szkoleniach na rzece nadszedł czas
wyjazdu na obóz żeglarski na Mazury. Przygotowywaliśmy się z Elą razem do tego
obozu. W czwartek, trzeciego sierpnia wieczorem mój tata odwiózł nas na
dworzec. Pociąg odjeżdżał o dwudziestej trzeciej z minutami. Objuczeni
plecakami, namiotami i torbą z jedzeniem na drogę wsiedliśmy do wagonu. Na
szczęście udało nam znaleźć wolny przedział w wagonie pierwszej klasy. Nasze
bagaże zostały ułożone na półce i można było usiąść obok siebie. Do odjazdu
pozostało jeszcze ponad kwadrans. Czekała nas całonocna jazda w tym niezbyt
przyjemnie pachnącym i trochę brudnym pociągu. Do Giżycka mieliśmy przyjechać
około szóstej rano. Ponad siedem godzin na siedząco w hałaśliwym, trzęsącym się
i czasami piszczącym wagonie. Ela przespała prawie cały czas oparta na moim
ramieniu.
Ze
stacji kolejowej trzeba było pojechać autobusem do portu, gdzie czekały na nas
łódki z instruktorami. Nasz sternik, Krzysztof już czekał na „Bujdzie”, więc
natychmiast weszliśmy na pokład omegi i zaczęli klarować jacht do wypłynięcia.
Brakowało jeszcze Ani i Michała, mieli dojechać koło południa.
Wyjście z portu zaplanowano na czternastą. Po zapakowaniu łódki i przygotowaniu osprzętu zostało jeszcze trochę wolnego czasu, więc zaprosiliśmy Krzysztofa na kawę do malutkiego lokalu nieopodal portu. Jak na razie świeci słońce, ciepło i nawet nieźle wieje. Jednym słowem – pogoda „żeglarska”. Tuż po trzynastej zameldowali się pozostali członkowie naszej załogi i można było ruszać. Reszta żeglarzy też już była gotowa, więc cztery omegi i dwumasztowa szalupa DZ ruszyły na jezioro Niegocin, kierując się na południe przez Boczne na Jagodne, gdzie miał być pierwszy nocleg.
Wyjście z portu zaplanowano na czternastą. Po zapakowaniu łódki i przygotowaniu osprzętu zostało jeszcze trochę wolnego czasu, więc zaprosiliśmy Krzysztofa na kawę do malutkiego lokalu nieopodal portu. Jak na razie świeci słońce, ciepło i nawet nieźle wieje. Jednym słowem – pogoda „żeglarska”. Tuż po trzynastej zameldowali się pozostali członkowie naszej załogi i można było ruszać. Reszta żeglarzy też już była gotowa, więc cztery omegi i dwumasztowa szalupa DZ ruszyły na jezioro Niegocin, kierując się na południe przez Boczne na Jagodne, gdzie miał być pierwszy nocleg.
Tuż
po drodze zaczęło się szkolenie, pod mostem na jeziorze Bocznym trzeba było
położyć maszt, potem postawić i dalej żeglować wzdłuż Jagodnego do biwaku.
Wieczorem szef obozu, Jarek, zarządził ognisko. Grupa powinna się poznać, bo
oprócz 10 osób znanych nam już z kursu zimowego, na obóz przyjechało jeszcze
kilkanaścioro innych studentów, którzy mieli zdawać egzaminy na sternika
jachtowego. Cała grupa dość szybko się zaprzyjaźniła. Śmiechom, śpiewom i
wesołym rozmowom nie było końca. W trakcie ogniska Jarek przedstawił wszystkim
sterników – instruktorów i podzielił uczestników na wachty. Każda liczyła pięć
osób. Czworo kursantów plus sternik, razem sześć wacht. Załogę dezety
podzielono na dwie wachty i cztery załogi omeg. Akurat na 24 dni obozu po
cztery dyżury na wachtę. Zadaniem dyżurnych było przygotowanie ogniska i
posiłków pod czujnym okiem żony Jarka,
Ewy. Poza tym wachta dyżurna pilnowała obozu. Nam, jako wachcie nr 2, przypadł
dyżur w niedzielę, następną sobotę, piątek i czwartek przed końcem obozu. Dość
późno, bo koło jedenastej wieczorem poszliśmy z Elą do naszego namiotu. Moja
ukochana wtuliła się na łyżeczkę i nie wiadomo kiedy usnęliśmy, zmęczeni
całonocną podróżą pociągiem i dniem na wodzie pod żaglami. Jarek zarządził
pobudkę na siódmą, a klar wyjściowy na dziewiątą.
Sobotni
poranek przywitał nas słońcem i ciszą. Nawet listek nie drgnął. Po śniadaniu
szybkie składanie obozu i pakowanie łodzi, żeby zdążyć na dziewiątą. Na
szczęście zaczęło wiać i zapowiadało się piękne żeglowanie. Czekał nas trudny
rejs przez kanały na wiosłach z położonym masztem, zakupy w Mikołajkach i
przepłynięcie największego mazurskiego jeziora – Śniardwy aż na jezioro Seksty,
gdzie Jarek zaplanował kilkudniowe szkolenie w różnych warunkach. Po drodze
kładzenie i stawianie masztu, wejście do portu w Mikołajkach, no i oczywiście
różne manewry na wodzie, czyli normalne szkolenie praktyczne. Postój w porcie
pozwolił na wysłanie pocztą wiadomości do rodzin i różne zakupy. Cały rejs
minął spokojnie, chociaż momentami wiało mocno i to, jak mówią żeglarze, „w
mordę”, więc balastowanie i praca żaglami dała nieźle popalić. To jest dopiero
przyjemność! Przez cały czas ścigamy się ze wszystkimi. To takie nieoficjalne
regaty, kto szybszy, kto lepiej wykorzystuje wiatr. Cztery omegi mają równe
szanse, więc powinna wygrać lepsza załoga. Jeszcze nie umiemy za wiele, ale z
każdą godziną, każdym zwrotem uczymy się. Najszybsza okazała się załoga nr 4 z
czterema żeglarzami, kandydatami na sternika. Śniardwy przyjęły nas
nieprzyjemną falą, co chwilę bryzgi wpadały do kokpitu, mocząc nam głowy. Na
szczęście ciepła, słoneczna pogoda nie pozwalała zmarznąć. Tylko jedna osoba
musiała ciągle wylewać wodę ze środka. Dopiero, jak schowaliśmy się za Szeroki
Ostrów, tuż przed wejściem na jezioro Seksty fala zmalała i już spokojnie
dobiliśmy do pięknej polany, która na najbliższe kilka dni miała stać się
miejscem naszego zamieszkania. Brzeg był dość wysoki z ładnym, piaszczystym
zejściem do wody. Dookoła lasy świerkowe z niewielką domieszką drzew
liściastych. Miejsca wystarczyło na wszystkie namioty, a nawet można
powiedzieć, że było dość luźno.
Dla
nas znalazłem piękny kawałek trawy pomiędzy krzewami leszczyny, osłonięty od
wiatru i zacieniony kępą drzew, na ledwo zauważalnym wzniesieniu, dzięki czemu
nie groziło nam podmoczenie namiotu w razie deszczu. Dodatkowo mieliśmy blisko
do wody. W kilkanaście minut stanął namiot i nasze rzeczy wylądowały w środku.
W bezpośredniej bliskości stały jeszcze dwa namioty, jeden Ani i jej koleżanki,
Agaty z wachty nr 4, a trochę dalej Krzysztofa, naszego sternika i jego kolegi
z Krakowa, Janka, który miał załogę nr 4. Jarek z Ewą swój postawili z drugiej
strony polany, żeby mieć na oku całe obozowisko i łódki. W sumie wystarczyło
miejsca na wszystkie namioty i jeszcze, pośrodku, na ognisko. Dzisiejsza wachta
dyżurna zabrała się za zbieranie chrustu i drewna na ognisko, i przygotowanie
późnego obiadu. Ewa z Jarkiem zarządzili samą zupę z kiełbasą i chlebem. Wody
nie brakowało, przecież jezioro mamy pod nosem. W tamtym czasie woda nadawała
się jeszcze do picia. Po rozpakowaniu łódek szef obozu zarządził klar portowy.
Polegało to na sprzątnięciu żagli i innego ruchomego osprzętu pod pokład,
wybraniu wody i ogólnym myciu jachtów. Wszędzie miał panować idealny porządek.
Po
obiedzie wybrałem się z Elą ma spacer wzdłuż brzegu. Jako, że brzeg był
porośnięty drzewami iglastymi i prawie nie rosły krzaki, znajdowaliśmy jagody i
poziomki leśne. Z niewielkiego wzniesienia w odległości kilkuset metrów od
obozu roztaczał się cudowny widok na jezioro Śniardwy dwiema małymi wysepkami –
Pajęczą Wyspą i Czarcim Ostrowem. Całe jezioro, choć duże, jest bardzo płytkie
i właśnie w okolicach Pajęczej Wyspy można rozbić się na kamieniach, leżących
tuż pod powierzchnią wody. W oddali, na wschodnim końcu ledwie widoczne wejście
na Tyrkło, nieduże, wąskie jezioro, gdzie można złowić nawet szczupaka.
Północny brzeg Śniardw stanowi płaski teren ciągnący się aż do Mikołajek z
jeziorem Łuknajno, niedostępnym dla turystów ze względu na znajdujący się tam
rezerwat łabędzi. Wiatr ucichł zupełnie, słońce powoli opadało na zachodzie,
grzejąc nas w plecy. Jeszcze koniki polne i inne świerszcze dawały wieczorny
koncert. Siedząc na skarpie wsłuchiwaliśmy się w odgłosy przyrody marząc, by to
się nie kończyło. Niestety, trzeba wracać. Na dwudziestą Jarek zwołał odprawę w
celu omówienia planu na jutro. My mamy dyżur, więc pływania nie będzie. Gary,
obieranie ziemniaków, zbieranie opału – to nasze jutrzejsze zadania. Po
odprawie wszyscy mieli już wolne. Trochę czasu zabrało nam przygotowanie spania
w namiocie. Moja „trójka” dawała poczucie komfortu, bo plecaki wylądowały w
przedsionku a w środku tylko dwa materace, śpiwory a także część ubrań
potrzebnych na bieżąco. Nawet na tylnym maszcie udało się zamocować uchwyt na
świeczkę.
W
ten ciepły jeszcze, sierpniowy wieczór Andrzej z załogi „Kurczaka” przyniósł
gitarę i cicho brzdąkał przy ognisku. Większość ludzi już skończyła stawiać
swoje namioty i powoli schodzili się do ognia. Płomienie wesoło migotały i od
czasu do czasu rozlegał się głośny trzask, a snop iskier strzelał w niebo. Ktoś
zanucił „Pod żaglami Zawiszy...” Popłynęła ta piękna żeglarska piosenka,
później inne, ale jakoś nie było chętnych na dłuższe śpiewanie. Nasza załoga ma
jutro dyżur i pobudka ma być o szóstej. Dochodziła jedenasta, czas na spanie.
Wśliznęliśmy się do namiotu dokładnie zamykając suwaki, żeby komary nas w nocy
nie zjadły. Świeczka przy maszcie już zdążyła podgrzać trochę powietrze
wewnątrz (nie do uwierzenia, że taki mały płomyk daje tyle ciepła) i rozbieranie
się do spania nie było przykre. Przy okazji rozkładania śpiworów zauważyłem, że
zamki obydwu są identyczne. Ela patrząc mi w oczy z przekornym uśmieszkiem,
poprosiła o spięcie ich razem w jeden podwójny niby, że będzie nam cieplej
razem. Ucieszył mnie ten pomysł, będę mógł przytulić moją najukochańszą. Ale
miałem ochotę na nieco więcej, niż tylko przytulenie się. Nadzy wsunęliśmy
nasze ciała do środka i Ela natychmiast przywarła do mnie całą swoją długością.
Nasza pierwsza wspólna noc w jednym łóżku. Poprzedniej spaliśmy wprawdzie w
jednym namiocie, ale śpiwory nie były połączone. Objąłem ją i przycisnąłem
lekko do siebie. Zaczęła wiercić pupą delikatnie drażniąc mojego członka, który
natychmiast zareagował wzwodem. Pocałowałem ją w kark i wsunąłem rękę pod
głowę. Druga ręka zaczęła pieścić piersi. Oddech Eli stał się głośniejszy, a
dłoń wsunęła między nas szukając mojego przyrodzenia. Zrobiłem jej miejsce i
objęła penisa. Położyła się na plecy całując mnie w usta i dalej pieściła, a ja
wsunąłem swoją rękę między uda poszukując palcami łechtaczki. Spełnienie
nadeszło bardzo szybko i wtuleni na łyżeczkę zasnęliśmy. Jutro mamy dyżur i
musieliśmy wstać wcześnie, żeby zdążyć z przygotowaniem śniadania na ósmą.
Dzień
dyżuru minął bardzo szybko i zmęczeni, po sprzątnięciu wszystkiego przed nocą,
usiedliśmy na brzegu popatrzeć na wodę. W zapadającym zmierzchu widać było
nieliczne światła ognisk dookoła jeziora, odbijające się w gładkiej jak lustro
wodzie. Z oddali dochodziły nas śpiewy z innych obozowisk. Piękny, ciepły
wieczór, zapach rozgrzanej całodziennym słońcem trawy i delikatne bzyczenie
świerszczy uspokajały nas przed snem. Tak można by siedzieć całą noc, ale jutro
też jest dzień i trzeba pójść spać. Korzystając z wygodnego zejścia do wody
postanowiliśmy jeszcze popływać. Woda przyjemnie chłodziła rozgrzane słońcem,
nagie ciała. Po kąpieli i szybkiej toalecie wylądowaliśmy w śpiworze, mając
ochotę na wspólne igraszki. Tym razem to Ela zaczęła zabawę. Wzięła penisa do
ręki i pocałowała mnie w usta. Natychmiast dobrałem się do jej jędrnych piersi
szczypiąc delikatnie brodawki. Trwało to kilka minut, członek stanął, a ona
spojrzała mi w oczy i zapytała:
-
Mogę cię tam pocałować?
-
Jak tylko masz chęć, to oczywiście – odpowiedziałem
cicho.
-
Zawsze chciałam spróbować, jak to jest – to mówiąc,
pocałowała czubek – ładny zapach.
Zaczęła
lizać żołądź i suwać palcami po całej długości, złapała samymi wargami za
żołądź, językiem dotykając otworka i wędzidełka. Penis stanął sztywno. W tym
czasie wsunąłem dłoń między jej uda i sięgnąłem łechtaczki. Między wargami
poczułem wypływającą wilgoć a palec delikatnie pieścił ten najczulszy punkt. Na
efekty nie czekaliśmy zbyt długo, orgazm wstrząsnął ciałem Eli, opadła na mnie
wypuszczając członka z ust. Po chwili powróciła do pieszczenia mnie, ale już
tylko ręką. W kilka chwil doprowadziła mnie do szczytu. Zalałem swój brzuch, a
dziewczyna nabrała na palec trochę spermy i oblizała.
-
Dziwny smak, ale dobry – zwróciła twarz do mojej – taki
gorzko-słony. Podoba mi się.
Wytarła mi brzuch ręcznikiem,
przytuliła plecy do mojej piersi i szczęśliwi, zaspokojeni, usnęliśmy. W
poniedziałek pogoda zmieniła się, nadciągnęły chmury i temperatura zdecydowanie
spadła. Wiatr był słaby, ale wykorzystaliśmy to na naukę manewru ratowania
osoby z wody. Jako topielec występowała kamizelka ratunkowa. Ktoś rzucał ją do
wody krzycząc głośno: „człowiek za burtą”. Ten, kto to zauważył, cały czas
podawał położenie ofiary, a sternik miał za zadanie jak najszybciej dopłynąć i
podjąć człowieka na pokład łodzi. Ten manewr jest bardzo ważny ze względu na
bezpieczeństwo i każdy żeglarz musi go umieć bezbłędnie wykonać. Nauka trwała
prawie do trzeciej po południu. Przez cały dzień wiało niezbyt mocno, ale
wystarczająco do ćwiczeń.
Dzisiaj
dyżur ma załoga „Kurczaka”, ciekawe, co Jagoda z Ewą wymyślą na obiad. I
wymyśliły – zupa pomidorowa z ryżem, mięso pieczone na ogniu z ziemniakami i
sałatą. Ostatnie świeże mięso, później już będą same konserwy do następnych
zakupów. Wszystko smaczne, Ewa ma duże doświadczenie w gotowaniu na ognisku. Po
południu namówiliśmy Krzysia na krótkie pływanie, bo wiatr jeszcze nie ucichł.
Po kolacji wyciągnąłem Elę na dłuższy spacer. Niedaleko naszego obozu
znajdowało się dość wysokie wzgórze, skąd widoczne było całe jezioro, wyspy i
nawet kanał Jegliński prowadzący z Sekst na jezioro Roś, z którego wypływa
rzeka Pisa. W milczeniu chłonęliśmy te piękne widoki obserwując nieliczne już o
tej porze żaglówki, szukające miejsca na noc. Ela wsunęła się pod moje ramię,
mówiąc:
-
Jak tu pięknie.
-
Tak, rzeczywiście – potwierdziłem – znam te widoki ze
spływów na kajaku. Zobaczysz jeszcze Kisajno, tam jest jeszcze ładniej.
-
Nigdy nie byłam na Mazurach, ale tu mi się bardzo
podoba.
-
Kiedyś przyjedziemy tu razem, ale sami. A może
przypłyniemy...? – Popuściłem wodze fantazji.
-
Może kupimy jakąś małą żaglówkę... – Ela wyraźnie
„załapała” żeglarskiego bakcyla.
Zapadał
zmierzch i pora była wracać, żeby nie połamać nóg na jakichś wykrotach. W
obozie ognisko już płonęło, zaczęły się śpiewy, ale nas to dziś nie pociągało,
woleliśmy uciec do namiotu. Po krótkim myciu w jeziorze ułożyliśmy się na
materacach mając znowu chęć na zabawę we dwoje. Zacząłem od całowania piersi,
schodziłem niżej aż do włosków łonowych. Skubałem je wargami i językiem
sięgnąłem sromu. Zapach podnieconej kobiety spowodował u mnie prawie
natychmiastową reakcję penisa. Ela pieściła go swoją delikatną ręką, a ja
lizałem jej wejście do wnętrza. Puściła mnie i klęcząc między jej nogami
wwiercałem się językiem między płatki wewnętrznych warg i muskałem lekko
łechtaczkę. Usłyszałem głębokie westchnienie a uda rozchyliły się, zapraszając
moje usta do pieszczot. Moja ukochana drżała i jęczała z przyjemności. Język
zataczał kółka a palce lekko uciskały mniejsze wargi. Śluz płynął, a ja
zlizywałem go po raz pierwszy w życiu. Smakował trochę słono, trochę kwaśno,
ale bardzo dobrze. Po chwili Ela wyprężyła się, głośno jęknęła i opadła
bezwładnie. Na języku poczułem skurcze i wypłynęło jeszcze więcej soku.
Wszystko zlizałem i spojrzałem jej w oczy. Zobaczyłem w nich bezgraniczną
rozkosz, a kąciki ust uniosły się w radości orgazmu. Przytuliłem ją mocno do
siebie całując po oczach, policzkach i w usta.
-
To było cudowne – szepnęła.
-
Kocham cię – powiedziałem patrząc prosto w oczy –
najbardziej na świecie.
-
Ja też – odpowiedziała sięgając dłonią do członka.
Była
jeszcze mocno podniecona i szybko poruszając ręką, w parę chwil doprowadziła
mnie do spełnienia. Orgazm był tak silny, że pierwszy wytrysk sięgnął prawie
mojej brody, a następne rozlały się po klatce piersiowej i brzuchu. Patrząc mi
w oczy zaczęła wylizywać nasienie z mojego ciała.
-
Nie myślałam, że smak męskiego nasienia jest taki dobry
– stwierdziła pomiędzy jednym a drugim liźnięciem – nawet nie przypuszczałam,
że może to sprawiać tyle przyjemności.
-
Ty smakujesz lekko kwaskowato-słonawo. – Nie
wiedziałem, jak określić smak kobiecej wilgoci. – Też mi się spodobało.
Przytuliłem
Elę do siebie, objąłem ramieniem i trzymając w dłoni jedną jej pierś ułożyliśmy
się do spania.
-
Dobranoc, kolorowych snów, najmilsza.
-
Dobranoc, kochanie – odpowiedziała.
Następnego
dnia, w poniedziałek, padał drobny deszczyk, wiatru prawie nie było, ale
szkolenie trwało i wszyscy oprócz dyżurnej wachty Janka z „Błękitnej” wypłynęli
na jezioro. Sztormiaki i kalosze, kupione przed obozem, dobrze chroniły nas
przed wciskającymi się wszędzie kroplami wody. Łódki leniwie krążyły między
wyspami a wyjściem na jezioro Mikołajskie ćwicząc zwroty, pływanie różnymi
kursami i poznając zasady poruszania się po wodzie. Po południu nikt nie miał
ochoty pływać, całe towarzystwo rozpełzło się po namiotach. My też poszliśmy do
naszego.
-
Puk, puk – dał się słyszeć głos Ani zza wejścia.
-
Prosimy, prosimy, wchodźcie do środka – rzuciłem
zdecydowanie – tylko szybko, bo zimno.
-
Zagracie w brydża? – zapytał Michał.
-
Jasne. – Ela spojrzała w moją stronę – Ja chętnie. A
ty?
-
Lubię brydża – powiedziałem – dobrze, że u nas jest
sporo miejsca, będzie wygodnie. Napijecie się kawy?
-
Chętnie, jeśli można – zgodnym chórem odpowiedzieli
goście.
-
Zapraszam, mam maszynkę spirytusową, zaraz nastawię
wodę.
Gra
trwała do wieczora z małą przerwą na kolację. Deszcz przestał padać, więc można
było wyjść na mały spacer przed spaniem. Powietrze miało przyjemny zapach
wilgotnego lasu. Chodzenie boso po mokrej trawie sprawiło nam wielką przyjemność.
Po
przechadzce, dość wcześnie położyliśmy się w namiocie, już umyci, gotowi do
spania. Ela bez słowa zabrała się za mojego członka. Dzisiaj od razu wzięła do
buzi, wargami zsuwając napletek z miękkiego jeszcze penisa i zassała całego.
Leżała na moim brzuchu, zacząłem bawić się jej piersiami masując brodawki z
otoczkami. Prawie cała jedna pierś mieściła się w mojej dłoni. Mogłem ugniatać
ją, lekko szczypać brodawkę i masować. Moje przyrodzenie w ustach dziewczyny
szybko zwiększyło objętość i ledwo mieściło w jej ustach. Ruszała głową,
powodując u mnie maksymalne podniecenie.
-
Zaraz dojdę do końca – dałem znać, żeby zdążyła wycofać
się przed wytryskiem.
-
Wiem, czuję – odpowiedziała, ale nie przestawała ruszać
głową – chcę spróbować do ust.
Przestałem
kontrolować swoje reakcje, członek wyprężył się jeszcze mocniej i cały ładunek
poszedł Eli do buzi. Ledwo zdążyła połknąć. Moje palce zacisnęły się na jej
brodawce, aż cicho syknęła z bólu.
-
Przepraszam
-
Nic się nie stało – jej głos był ledwo słyszalny –
rozumiem.
Przeniosłem
rękę na podbrzusze mojej kochanki i bawiąc się kędziorkami, lekko masowałem
łechtaczkę, która pod tym dotykiem nabrzmiała i wyjrzała spomiędzy małych warg.
Dwoma palcami bardzo delikatnie uszczypnąłem ją, cała zadrżała unosząc biodra.
Lizałem namiętnie całe krocze, szczególnie ten punkcik. Wystarczyła chwila i
ogarnęło Elę drżenie orgazmu. Z ust wydobył się przeciągły jęk, prawie krzyk
rozkoszy. Zacisnęła uda na mojej głowie i opadła zmęczona, głośno dysząc. Mocna
ją przytuliłem całując po policzkach, ustach i oczach. Powoli dochodziliśmy do
siebie.
Zachowanie
Eli zaskakiwało mnie. Jak ją poznałem w jesieni, to wydawało się, że to taka
spokojna, trochę zalękniona i bardzo skromna dziewczyna. W najśmielszych
marzeniach nie przypuszczałem, że obudzę w niej takie uczucia. Miłość to jednak
potężna siła, potrafi doprowadzić do zachowań, które dotychczas nie mieściły
się w naszych głowach. Jak daleko dojdziemy w naszych pieszczotach? Czy nie
przekroczymy granicy, którą sobie sami określiliśmy? Te i inne pytania krążyły
po mojej głowie, gdy Ela spokojnie zasnęła w moich objęciach, szczęśliwa i
odprężona.
We
wtorek przypadał dyżur jednej z wacht „Dezety”. W taki dzień jedna z załóg omeg
pływała na tej dużej dwumasztowej łodzi. Każdy musiał przejść takie szkolenie i
poznać prowadzenie takiej dużej, dwumasztowej jednostki. Dziś załoga Mirka
zaokrętowała się na nią. Pogoda dalej nienajlepsza, ale nie pada i wieje trochę
mocniej niż wczoraj. Uczymy się dochodzenia do pomostu, którego namiastką jest
„Kalosz” zakotwiczony niedaleko brzegu, cumowania i odchodzenia na wodę po
postoju. Równocześnie doskonalimy dotychczas nabyte umiejętności.
Dzień
minął bardzo szybko i nadeszła pora obiadu. Nawet słoneczko wyjrzało zza chmur
poprawiając humory, chociaż i tak nikt nie narzekał. Po posiłku Ela z Anią i
Agatą poszły do lasu szukać poziomek a ja usiadłem na wzgórzu za namiotem
kontemplując widok jeziora, lasów dookoła niego i pływających żaglówek. Mogłem
tak siedzieć godzinami obserwując otaczającą nas przyrodę. Moje myśli pobiegły
w stronę Eli. Pokochałem tę dziewczynę pierwszą, młodzieńczą miłością. Nikt nie
wiedział, jakie będą nasze dalsze losy. Dziś chęć bycia razem wydawała się
oczywista. Nawet nieśmiało planowaliśmy jakąś wspólną przyszłość, na razie na
rok czy dwa, ale jednak razem. Co ma być, to będzie, ważne było tu i teraz.
Jedna myśl nie dawała mi spokoju - bardzo nie chciałem skrzywdzić tej
dziewczyny. Ale młodość ma też swoje prawa. Wszystko wydaje się proste, kochamy
się i myślimy, że tak będzie zawsze. Owszem, czasem to wychodzi, ale życie uczy
nas pokory i nie zawsze tak musi być.
-
Wiktor! – Usłyszałem wołanie Eli. – Gdzie jesteś?
-
Na górce za namiotem – odpowiedziałem – przyjdź do
mnie, proszę.
Moja
najmilsza usiadła koło mnie i oparła głowę na moim ramieniu. Trwaliśmy tak
przez długą chwilę w milczeniu obserwując jachty na wodzie i wsłuchując się w
odgłosy natury. Przy brzegu pływała rodzinka perkozów – matka z czwórką
młodych. Wśród drzew śpiewały ptaki a delikatny powiew wiatru poruszał listkami
krzewów. Magia chwil nad jeziorem, oby trwała jak najdłużej.
-
Co się dzieje? – zapytała – Tylko siedzisz i nic nie
mówisz.
-
Patrzę na łódki, słucham ptaków – odpowiedziałem cicho
– i czekam na ciebie.
-
Przyniosłam ci trochę poziomek. – Skierowała w moją
stronę otwartą dłoń pełną owoców.
-
Dziękuję, bardzo lubię leśne poziomki. – Obróciłem się
do niej i pocałowałem.
-
Nie ma za co, połaziłyśmy z dziewczynami. Jest też dużo
jagód, ale nie miałam do czego zbierać.
-
Wiesz kochanie, tak myślę o nas i zastanawiam się,
dokąd razem dojdziemy. Dobrze nam razem, kocham cię i chciałbym, żeby to trwało
jak najdłużej – powiedziałem to patrząc jej prosto w oczy. – Co ty na to?
-
Do spotkania z tobą całkiem nie myślałam o chłopcach, a
już na pewno nie w taki sposób, jak jest z tobą – zaczęła mówić niepewnym
głosem. – Nie wiem, kiedy to nastąpiło, ale dotknąłeś jakiejś struny we mnie,
która mnie otworzyła. Pamiętasz, spytałam ciebie, co zrobiłeś ze mną. To było
dawno, jeszcze w zimie. Zrozumiałam wówczas, że jesteś kimś ważnym dla mnie. I
zaczęła się lawina, nie dawało mi to spokoju. Też nieraz zastanawiałam się,
dlaczego tak mi zaczęło zależeć na tobie. Powiedziałam ci, że pierwsze wrażenie
jest ważne, a właśnie to pierwsze twoje spojrzenie, tam na sali wykładowej,
zwróciło moją uwagę. Wtedy to powiedziałam sobie: „To jest fajny chłopak, muszę
go bliżej poznać.” Dziś jesteśmy tu razem i bardzo się z tego cieszę.
-
To był ten błysk w twoich oczach, który zauważyłem, jak
spytałaś czy ci pomogę. Muszę przyznać, że wtedy mnie zatkało z wrażenia. A
później było już tylko lepiej, po każdym spotkaniu z tobą stawałaś się coraz
ważniejsza dla mnie, czekałem na każdą wspólną chwilę – mówiąc te słowa
przytuliłem Elę mocniej.
Słońce
już zaszło za drzewa, jezioro opustoszało, tylko widoczne punkciki ognisk na
brzegach sygnalizowały obecność ludzi dookoła. Zapadła całkowita cisza, nawet
świerszcze zamilkły. Z obozu dało się słyszeć wołanie na kolację.
-
Wracamy? – spytała moja dziewczyna.
-
Chyba już czas – odpowiedziałem.
Po
jedzeniu Andrzej przyniósł gitarę, wszyscy usiedli dookoła ognia i zaczęły się
śpiewy. Ewa z Jarkiem tworzyli świetny duet, wielką przyjemnością było
słuchanie różnych piosenek w ich wykonaniu. Dopiero koło północy zmorzył nas
sen. Trochę zmęczeni zasnęliśmy prawie natychmiast.
Dzisiaj
nasza kolej szkolenia na Dezecie. „Bujda” zostaje zakotwiczona jako pływający
pomost. Uczymy się żeglowania na dużej, dwumasztowej łodzi. Każdy przechodzi
przez kolejne stanowiska – od obsługi szotów foka (przedniego żagla), przez
manewrowanie głównym żaglem – grotem, łącznie z nauką stawiania i zrzucania
gaflowego płótna do tylnego – bezana. Na końcu sterowanie pod komendą
instruktora. Oczywiście, wszyscy w czasie odchodzenia od brzegu, czy
podchodzenia, wiosłują. Jacht jest przebudowaną szalupą ratunkową z
dziesięcioma wiosłami. Tego też trzeba się nauczyć. Pływanie na takiej dużej
jednostce i manewrowanie dużą ilością osprzętu wymaga dobrej współpracy całej
załogi, a to można osiągnąć przez żmudny trening. Dzień mija szybko i
przyjemnie dzięki dobremu wiatrowi i słońcu, grzejącemu nas na wodzie.
Po
południu nadciągnęły chmury i zaczęło padać. Przydały się sztormiaki kupione
wcześniej. Obiad kończyliśmy już w deszczu. Szybko uciekliśmy do naszego
namiotu, zapraszając Anię i Michała na brydża.
Graliśmy z przerwą na kolację do późna. Deszcz i chłód mokrego wieczoru nie
pozwolił nam wyjść z wnętrza płóciennego domku. Dzięki świeczce nawet nie było
tak zimno. Wsunęliśmy się pod śpiwór. Ela przytuliła się do mnie i zaczęła
wodzić rękami po plecach, a ja pieściłem piersi mojej dziewczyny. Po chwili
zsunęła głowę w dół i wzięła penisa do buzi. Ustami, w krótkim czasie
doprowadziła nie do wytrysku. Wszystko połknęła mówiąc:
-
Podobają mi się takie pieszczoty.
-
Mnie też – odpowiedziałem.
-
Przynajmniej nie zabrudzimy pościeli – dodała.
Ułożyłem
ją na plecach i lizałam cały srom, wkładając język do środka. Jęknęła i
podrzuciła biodra do góry. Pracowałem dalej drażniąc szorstkim końcem
łechtaczkę, co powodowało jeszcze głośniejsze jęki rozkoszy. Śluz wypływał
obficie, mocząc mi twarz. Rozległ się stłumiony poduszką krzyk i wyprężyła
ciało w skurczu orgazmu. Szczęśliwi zasnęliśmy.
Następny
dzień minął nam na kolejnej wachcie, już drugiej. Dalej padało i trzeba było
dużego wysiłku, żeby rozpalić ognisko. Na szczęście poprzedni dyżurni schowali
drewno pod plandekę i po krótkich zmaganiach zapłonęło. Cały dzień był
nieprzyjemny za sprawą paskudnej pogody, ale szczęśliwie udało się przygotować
posiłki. Trochę zmokliśmy, ale tak też bywa. Nie zawsze jest słońce i ciepło.
Takie warunki też trzeba znosić. Wieczorem mocno zmęczeni i zmoknięci szybko
poszliśmy spać, bez żadnych zaczepek.
Kolejny
poranek powitał nas pięknym, czystym błękitem nieba. Nocny wiatr rozgonił
chmury, a słońce grzało powietrze. Dzisiejsze zajęcia przewidywały naukę
zwrotów z wiatrem, czyli „przez rufę”. Ponadto szlifowaliśmy umiejętności
nabyte do tej pory. Wiało dość mocno, taka dobra czwórka (cztery stopnie
Beauforta), co wymagało od załogi dokładnego prowadzenia jachtu i balastowania,
a także nadwątliło nieco siły fizyczne adeptów żeglarstwa. Po obiedzie nikomu
nie chciało się już pływać. Poszliśmy z Elą na długi spacer wzdłuż brzegu. Po
drodze znaleźliśmy sporą polanę z krzakami malin. Tak nas zajęło zbieranie
owoców, że kolacja prawie uciekła nam sprzed nosa. Dopiero głosy dyżurnych
przywołały nas do obozowiska.
Wieczorna
kąpiel w nagrzanej od słońca wodzie przegoniła zmęczenie całodzienną
aktywnością. Odświeżeni i radośni zaszyliśmy się w namiocie.
-
I jak ci się dzisiaj pływało – zapytałem
-
Świetnie, trochę jestem zmęczona, ale zadowolona –
odpowiedziała – Krzysiek dużo nas nauczył.
-
Faktycznie, żeglowanie przy silnym wietrze jest trudne,
ale całkiem fajne. Lubię, jak mocniej powieje, dopiero zaczyna się dobra
zabawa. Trochę ciężko trzymać szoty i rumpel równocześnie.
-
Ale podoba mi się takie pływanie – dodała Ela – za rok
trzeba zrobić kurs na sternika, żebyśmy mogli być samodzielni.
-
A matura? Może nie wystarczyć czasu.
-
Spróbujemy – stwierdziła z przekonaniem. – Przytul
mnie, proszę.
Przyciągnąłem
ją do siebie i mocno przywarłem wargami do ust dziewczyny. Przewróciła mnie na
plecy i zaczęła całować po całym ciele, zbliżając się do lekko pobudzonego już
członka. Ułożyłem ją na sobie pozycji „69” sięgając ustami krocza kochanki.
Spijałem śluz, obficie spływający z warg, równocześnie trącałem nabrzmiały
groszek. Nasze ciała drżały z przyjemności, a oddech stał się krótki i urywany.
Ona ssała mojego penisa, biorąc głęboko, prawie do gardła. Szczyty rozkoszy
wstrząsnęły nami już po kilku minutach. Leżeliśmy w bezruchu smakując tę
rozkosz. Dopiero po dłuższej chwili nastąpiła zmiana pozycji. Ela wtuliła
biodra w zagłębienie mojego brzucha i ud przylegając całym ciałem. Wsunąłem
ramię pod jej szyję, a drugą ręką objąłem piersi. Bawiłem się sterczącymi
brodawkami, muskałem opuszkami palców, by za chwilkę szczypać i masować dłonią
całe półkule. Odpowiadała wierceniem biodrami po męskości. Bardzo szybko
powtórnie stanął w gotowości. Poczuła to, odwróciła się do mnie przodem i
chwytając za sztywnego penisa mocno masturbowała. Sięgnąłem między jej uda.
Całe krocze było mokre, śliskie i gorące. Palec sam wśliznął się do środka.
Delikatnie drażniłem przedsionek pochwy, kciukiem suwając po twardej już,
wysuniętej łechtaczce. Zaczęła jęczeć i podrzucać biodra w spazmach orgazmu. Ruchy
jej ręki przyspieszyły. Za chwilę zalałem kilkoma strzałami swój brzuch.
Zasnęliśmy prawie natychmiast.
Niedzielny
poranek powitał nas śpiewem ptaków i słońcem zaglądającym przez liście krzewów
do namiotu. Poranne pływanie w chłodnym jeszcze jeziorze zmyło ślady
wieczornych igraszek. Dzisiejsze zajęcia nie miały założonego programu. Każda
załoga sama ustalała, co będą robić na wodzie. Ania z Michałem poprosili o
wolny czas, bo chcieli pójść do wsi. Krzysztof dał nam możliwość samodzielnego
pożeglowania po jeziorze. Sami tego chcieliśmy. Wiało słabo, liście na drzewach
prawie się nie ruszały. Wiosłując pagajami wypłynęliśmy poza linię trzcin,
stawiając żagle z dala od brzegu. Skierowałem „Bujdę” w stronę kanału
Jeglińskiego, żeby zobaczyć, jak wygląda podejście do takiego miejsca.
Przepłynięcie kilkuset metrów trwało prawie godzinę, zresztą po drodze
ćwiczyliśmy zwroty czy podjęcie człowieka za burtą, przypominając sobie manewry
robione pod okiem instruktora. Dopłynęliśmy w pobliże wejścia do kanału. Dokładnie
przyjrzałem się oznakowaniu – z daleka widoczny biały kwadrat na wysokim
maszcie. Powrót do obozu zajął nam prawie dwie godziny, trzeba było pomagać
pagajem, bo wiatr ustał prawie całkiem.
Wieczorem,
przy ognisku Andrzej grał na gitarze a reszta śpiewała różne piosenki. Jarek o
dwudziestej trzeciej zakończył wieczór, bo następnego dnia rano wypływaliśmy w
rejs na jezioro Dobskie, na północ Mazur. Zaplanowany na całą dobę, tak, żeby
przez kanały z Tałt na Jagodne płynąć nocą i na miejsce dotrzeć nazajutrz po
południu.
Wcześnie
zakończony wieczór przy ognisku dał nam czas na spokojne przygotowanie do snu.
Pływanie przy księżycu stanowiło dobre zakończenie niedzieli. Oboje uwielbiamy
wieczorną kąpiel, zmęczenie całego, upalnego dnia odchodzi, pozostwiając
przyjemną świeżość. W namiocie Ela przytuliła głowę do mnie i powiedziała:
-
Wiktor, boję się.
-
Czego? – zapytałem.
-
Jest mi z tobą tak dobrze, że nie jestem pewna, czy nie
przekroczymy naszej granicy, którą sami sobie wyznaczyliśmy.
-
Przy tobie mogę kontrolować swoje zachowania. Jak ci
już powiedziałem, nie zrobię nic, czego ty nie będziesz chciała.
-
Ale ja sobie nie wierzę. – Jej oczy spojrzały na mnie
badawczo. – Cały mój dotychczasowy świat runął. Przy tobie poczułam się kobietą
z pragnieniami, o których dotychczas nawet nie myślałam. Seks i wszystko z tym
związane dla mnie nie istniało, to ty rozbudziłeś we mnie te pragnienia.
-
Nie bez twojego czynnego udziału – powiedziałem z nutą
ironii.
-
Ale ci się to podobało – dodała.
-
Nie powiem, że nie – odparłem – ale ty też dla mnie
jesteś tą pierwszą. Przepraszam za niezdarność, to moje pierwsze tak bliskie
kontakty z dziewczyną, jak już wiesz.
-
No tak, a ja nie wiedziałam, że to sprawia taką radość,
że po osiągnięciu przyjemności człowiek czuje się tak błogo i spokojnie. Trawi
mnie ciekawość jak to będzie poczuć mężczyznę w środku.
-
Na to jeszcze poczekasz, i to chyba dość długo.
-
Chyba masz rację – to mówiąc przytuliła mocniej pupę do
załamania między moimi nogami i brzuchem i poruszyła lekko – zaczekam.
Pod
wpływem tego ruchu penis zaczął powiększać objętość. Poczuła to i jeszcze
mocniej przywarła do niego. Zacząłem sam ruszać biodrami suwając członkiem po
nagich pośladkach dziewczyny, równocześnie ręką sięgając między jej uda, do
łechtaczki. Ilość śluzu zaskoczyła mnie, całe duże wargi i okolice wprost
ociekały gorącą wilgocią. Widać rozmowa nakręciła nas i dawaliśmy upust naszemu
napięciu. Tarłem całą dłonią po kroczu, co spowodowało drżenie ukochanej i
coraz głośniejszy, urywany oddech. Szczyt rozkoszy równocześnie targnął naszymi
ciałami. Drżąc, mocno przywarła do mnie. Sen nadszedł niespodziewanie szybko.
Rano
po zwinięciu obozu wyruszyliśmy na północ i po zakupach w Mikołajkach pod
wieczór osiągnęliśmy wejście do kanału Tałckiego. Całą noc wiosłowaliśmy
pagajami i nad ranem wypłynęliśmy na jezioro Niegocin stawiając żagle i
korzystając z porannego, lekkiego wiatru, wszystkie łódki skierowały dzioby na
Giżycko. Jeszcze zatrzymanie w kanale Łuczańskim, ostatnie zakupy w mieście i
nasza „armada” pokonując jeziora Kisajno i Dobskie przybiła do biwaku
naprzeciwko Wyspy Kormoranów.
Wieczorem,
po kolacji Ela cicho szepnęła mi do ucha:
-
Mam miesiączkę, idę do namiotu. Marnie się czuję.
-
Poczekaj, zagrzeję ci wodę do mycia – powiedziałem
przytulając ją lekko.
Poszliśmy
razem, zapaliłem swoją maszynkę i postawiłem na niej naczynie z wodą. Zostałem
sam w namiocie. Ela poszła za niego, chowając się za krzewami. Przy ognisku
koleżanki i koledzy zaczęli wieczorne śpiewy, siadłem na pieńku czekając na
moją dziewczynę. Wróciła i powiedziała mi:
-
Dobranoc, źle się czuję, idę spać.
-
Dobranoc kochanie – odpowiedziałem – ja jeszcze trochę
posiedzę, lubię ognisko.
Jak
przyszedłem do namiotu, to już spała. Delikatnie wsunąłem się pod śpiwór, żeby
jej nie obudzić. Mrucząc coś niezrozumiale objęła mnie w pasie i tak zasnąłem.
Ranek
powitał nas słońcem i lekkim wiatrem. Po śniadaniu zaczął się normalny dzień
szkolenia. Krzyś zarządził mały sprawdzian umiejętności. Wszyscy zaliczyli go
bez żadnych kłopotów. W pobliżu naszego obozowiska znajdowała się płycizna, na
której trenowaliśmy stawanie na kotwicy. Do egzaminu zostały tylko cztery dni,
niewiele czasu na trening. Zasadniczy program już ukończyliśmy, zostało tylko
doskonalenie umiejętności. Przez te kilka dni załoga zgrała się znakomicie. Ania
najlepiej podchodziła do pomostu, mnie wychodził „człowiek za burtą” a Ela
świetnie stawała na kotwicy. Michał nie mógł wyczuć steru, więc najdłużej
trzymał rumpel, robiąc zwroty i kręcąc ósemki po jeziorze.
Wieczorem
usiedliśmy z Elą przy naszym namiocie patrząc na granatowe niebo usiane
miliardami gwiazd. Szukałem znanych mi konstelacji. Wiedząc gdzie jest północ,
szybko odnalazłem Gwiazdę Polarną i Mały Wóz a nieco niżej Wielki Wóz. Księżyc
w nowiu nie przeszkadzał. Objaśniałem jej, jak można określić kierunki w nocy,
obserwując gwiazdy.
Nastał
przedostatni dzień przed egzaminem. Dla nas ostatni, bo jutro wypadała nam
wachta. Krzysztof urządził mały sprawdzian. Wszyscy zaliczyli go bezbłędnie.
Przez cały czas trwania obozu pogoda dopisywała, tylko dwa dni padało. Prognozy
nadal przewidywały słońce i ciepło a nawet upał do dwudziestu ośmiu,
trzydziestu stopni. Wiatru też nie brakowało. Nawet dzisiaj mogliśmy
przećwiczyć refowanie, czyli zmniejszenie powierzchni żagla przy bardzo sinym
wietrze. Cenna umiejętność dla bezpieczeństwa.
Wieczorem,
w namiocie powtórzyliśmy całą teorię żeglowania, żeby odświeżyć wiedzę nabytą
na kursie w zimie.
Dyżur
zmęczył nas potwornie, upał i bezwietrzna pogoda dawały się we znaki
niemiłosiernie. Ale co to dla żeglarzy, daliśmy radę. Wieczorem wcześnie
zasnęliśmy. Jutro egzamin!
Dzień
egzaminu powitał nas słoneczną pogodą, z niewielkimi chmurkami, od czasu do
czasu zasłaniającymi ostre promienie. Wiatr w miarę stabilny z południowego
wschodu pozwalał na wykonywanie wszelkich manewrów na jeziorze. Jarek, jako
instruktor żeglarski miał uprawnienia do przeprowadzania egzaminów na stopnie
żeglarza i sternika jachtowego. Po kolei załogi wypływały na wodę. Każda
musiała wykonać podstawowe manewry, a dodatkowo kandydaci na sternika musieli
zdawać egzamin z dowodzenia dużą jednostką, czyli Dezetą. Wszyscy zakończyli
zdawanie dopiero po szesnastej, ale nikt na szczęście nie oblał. Patenty miały
być rozdane w klubie pod koniec września.
Po
obiedzie robiliśmy ostatni klar na łódkach, czyli wybieranie wody, mycie czy
drobne naprawy. Na „Bujdzie” grot miał przetarty szew, a fok naderwane róg
szotowy. To wszystko trzeba było naprawić, żeby przekazać jachty gotowe do
następnego pływania. przy tych robotach zastał nas wieczór. Po kolacji wszyscy
świeżo upieczeni żeglarze i sternicy podziękowali instruktorom za pomyślne
szkolenie i zdane egzaminy. Śpiewy, żarty i rozmowy trwały do późnej nocy.
Po
wieczornej kąpieli, koło pierwszej, zaczęła się nasza ostatnia wspólna noc na
Mazurach. Po pomyślnym zakończeniu obozu mieliśmy ochotę na własną, osobistą,
zabawę w łóżku.
Gdzie te wierszyki? :-/
OdpowiedzUsuńPrzecież są, dodane wcześniej :)
UsuńWitaj!!!. Fajnie, że po przerwie znowu zacząłeś pisać. Fajne opowiadanko!!!. Dzięki!!!. Pozdrawiam Wiktor
OdpowiedzUsuńDziękuję. Cały czas coś piszę. Będzie niedługo coś nowego. Pozdrawiam. Micra21
UsuńOczywiście czekam niecierpliwie na nowe opowiadanie!!!!!. Wiktor
Usuń