wtorek, 21 kwietnia 2015

Nastolatki 40 lat temu - początki

źródło: deviantart.com

To wydarzyło się naprawdę, tylko trochę inaczej...



Jest rok tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty pierwszy, koniec czerwca. W piątek wieczorem leżymy z Elą na tapczanie, całując się czule. Oboje mamy po osiemnaście lat i jesteśmy kompletnie zieloni w sprawach seksu. W naszych rodzinach to był temat objęty całkowitym tabu. Nasi rodzice nie rozmawiali z nami na ten temat, jedynie w szkole były jakieś zajęcia w ramach biologii, oddzielnie dla chłopców i dziewcząt, więc coś tam wiedzieliśmy, a poza tym sami też szukaliśmy wiedzy na ten temat. Jakieś książki zawsze były w domu, czasem specjalnie pozostawione "na widoku". O video i internecie nikomu się nawet nie śniło. W tamtym czasie dostęp do „świerszczyków” kompletnie nie istniał, chyba, że ktoś przemycił coś ze „zgniłego zachodu”, jak wyrażano się o krajach zza „żelaznej kurtyny”.

Wszystko zaczęło się ponad pół roku temu w klubie żeglarskim, gdzie razem robiliśmy kurs na żeglarza. W październiku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego roku kolega namówił mnie na zrobienie kursu żeglarskiego. Początek moich przygód z wodą i pływaniem nastąpił nieco wcześniej, trzy lata temu, gdy pierwszy raz pojechałem na spływ kajakowy po Wielkich Jeziorach Mazurskich. Te wakacje organizował ojciec jednego z moich kolegów szkolnych. Zawsze w lipcu jechaliśmy Giżycka, gdzie już wcześniej były zamówione kajaki w wypożyczalni. I tak przez kolejne lata poznawałem jeziora. W sumie kilkakrotnie opłynąłem całe Mazury pracowicie wiosłując na kajaku. Jeden z moich przyjaciół powiedział mi o kursie na żeglarza w miejscowym klubie i w październiku zaczęły się zajęcia teoretyczne. Na drugi wykład przyszła dziewczyna, wysoka blondynka w okularach. Na pierwszy rzut oka nic szczególnego, jedna z kilku, które były na kursie. Ubrana w za duże, niemodne spodnie, i luźny, szary sweter, tak, że nawet nie było widać szczegółów figury. Podeszła do mnie.

 - Cześć, jestem Ela – powiedziała podając mi rękę.
 - Cześć, a ja Wiktor – przedstawiłem grzecznie, jak przystało dobrze wychowanemu chłopcu.
 - Jestem tu zupełnie nowa, pomożesz mi? - zapytała
 - Jasne, siadaj koło mnie. – Zaprosiłem ją na krzesło obok mnie, które akurat było wolne.
 - Dzięki. – Uśmiechnęła się promiennie.

Spojrzałem na jej pogodną twarz i zobaczyłem w zielononiebieskich oczach jakiś niepokój, pytanie, a przy tym jakiś bliżej nieokreślony błysk. Wyraźnie szukała nieśmiało kogoś do pomocy, a moje serce zabiło mocniej. Nie miałem w tym czasie żadnej dziewczyny więc pomyślałem, że mogę jej pomóc, jako koleżance z kursu. Nie byłem typem podrywacza, nie szukałem nikogo płci przeciwnej skupiając się na nauce, bo przecież w przyszłym roku matura, i na swoich zainteresowaniach – zbierałem znaczki, robiłem zdjęcia (wówczas moja pasja), które samodzielnie wywoływałem w szkolnej ciemni i dużo czytałem, szczególnie książki podróżnicze. Jak się później okazało, byliśmy najmłodszymi uczestnikami kursu, jedynymi licealistami, pozostali to już studenci.

Na tradycyjne „Andrzejki” w ostatnią sobotę listopada klub zorganizował zabawę na przystani nad rzeką. Nie bardzo chciało mi się iść samemu, ale pomyślałem sobie - co mi tam, idę. Ela też przyszła sama. Na ten wieczór włożyła brązową sukienkę za kolana, luźno spływającą po ciele, a na nogach miała mokasyny na płaskich obcasach. Jak później mi powiedziała, też nie chciało się jej iść bez towarzystwa, ale miała ochotę poznać bliżej grupę żeglarzy, z którymi odbywaliśmy kurs. Oczywiście było piwo, kawa, herbata, pączki, a nawet kanapki przygotowane przez dziewczyny i muzyka z płyt gramofonowych. Zaczęła się zabawa, wszyscy tańczyli w rytm bardzo głośno puszczanych piosenek. Poszukałem wzrokiem Eli, chciałem poprosić ją do tańca, bo akurat puścili wolniejszy kawałek. Siedziała samotnie w kącie sącząc piwo i przyglądała się tańczącym. Podszedłem, nachyliłem głowę do jej ucha pytając:

 - Zatańczysz?
 - Tak. – Skinęła głową wstając ze stołka.

W tym momencie poczułem zapach jej włosów i nie tylko. To było jak iskra, spodobał mi się naturalny zapach jej ciała bez jakichkolwiek perfum. Podałem dziewczynie rękę i poszliśmy tańczyć. W tańcu patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami zza okularów i przez dłuższą chwilę nic nie mówiliśmy, poddając się rytmowi „Czerwonych Gitar”. Ja też patrzyłem w jej oczy i nie mogłem powiedzieć ani jednego słowa a serce zaczęło mi bić bardzo mocno. Nigdy dotychczas, przy żadnej dziewczynie nie zdarzyło mi się nic podobnego. Po tańcu wyszliśmy na taras, księżyc w pełni oświetlał świat srebrzystym blaskiem, odbijając się drżącym obrazem w płynącej rzece. Tańce rozgrzały nas, ale szybko ochłonęliśmy, bo listopadowe powietrze było jednak dość chłodne.

 - Wiktor – powiedziała Ela – jeszcze z nikim tak dobrze mi się nie tańczyło.
 - Mnie też – odpowiedziałem szczerze – masz ochotę jeszcze?
 - Tak, mam, ale z tobą. – Uśmiechnęła się i wróciliśmy do środka.

Z małymi przerwami tańczyliśmy do drugiej w nocy. W czasie wszystkich wolnych kawałków zaczęliśmy przytulać się do siebie. W ten wieczór dostrzegłem po raz pierwszy w życiu w Eli, koleżance z kursu, kobietę. Na razie jeszcze w niezbyt dojrzały sposób, ale coś drgnęło mi w duszy. Po zabawie zaproponowałem wspólny powrót z klubu.

 - Gdzie mieszkasz? – zapytałem Elę.
 - Na Górskiej – powiedziała.
 - To niedaleko mnie, bo ja na Tenisowej, to w tej samej dzielnicy – mówiąc to pomyślałem sobie, że to chyba nie przypadek, to nasze spotkanie na tym kursie – odprowadzę cię.
 - Wiesz może, o której jest nocny autobus? - Ela zwróciła do mnie swoje duże, zielonobłękitne oczy.
 - Chyba o drugiej trzydzieści. – Pamiętam, że sprawdzałem rozkład nocnych połączeń.

Do przystanku mieliśmy jakieś piętnaście minut spacerem. Dochodząc dostrzegłem autobus stojący na pętli. Wtedy jeździły takie rozklekotane Jelcze zwane „ogórkami”. Głośne, dymiące spalinami i zimne. Rzeczywiście miał odjazd o drugiej trzydzieści. Dobrze pamiętałem. W naszej dzielnicy razem wysiedliśmy z autobusu i odprowadziłem ją pod dom. Jeszcze na pożegnanie podałem jej numer telefonu, a Ela podała mi swój. To były czasy, kiedy jeszcze nie wszyscy mieli telefon w domu, a o komórkach to nikomu nawet się nie śniło. Nie to co dziś, kiedy wszyscy mają osobisty telefon w kieszeni (no, prawie wszyscy) i zawsze można się porozumieć.

Tej nocy długo nie mogłem zasnąć, ciągle widziałem w myślach te cudowne, ufne, zielono -błękitne oczy Eli i starałem się zapamiętać piękny zapach jej włosów. Minął tydzień, w sobotę miał być wykład z teorii żeglowania o szesnastej. W piątek wieczorem zadzwoniłem do Eli z pytaniem, czy pojedziemy razem na przystań. Umówiliśmy się pod jej domem o piętnastej. Po zajęciach chciałem zaprosić Elę na spacer, ale pogoda się popsuła, zaczęło padać, więc poszliśmy do kawiarni. Niedaleko jej domu była taka malutka kawiarenka z czterema, czy pięcioma stolikami bez obrusów, tylko na małej serwetce popielniczka i cukier w małej miseczce. Kawę podawano w szklankach, takich samych, jak do herbaty, fusy zalewane wrzątkiem. W zadymionym wnętrzu znaleźliśmy wolny stolik przy ścianie, jakby na nas czekał. Znowu serce biło mi szybciej na widok tej dziewczyny.

Mijała zima, spotykaliśmy się coraz częściej, znajdując ciągle nowe tematy do rozmów. Zaczynałem odczuwać coraz bardziej, że Ela to jest ktoś ważny w moim życiu. Na przełomie stycznia i lutego zorganizowano w klubie żeglarskim zabawę karnawałową. Oczywiście poszliśmy razem. Zabawa była świetna, dużo tańczyliśmy, poznając kolegów i koleżanki z klubu. Tym razem ja nie piłem żadnego alkoholu, bo mój tata pozwolił mi wziąć samochód, żebym mógł wrócić spokojnie do domu i nie martwić się o powrót autobusem. Prosiłem go o to, bo chciałem odwieźć Elę po balu. Zawsze wolałem jechać samochodem niż pić. Zresztą lubiłem prowadzić auto i to mi zostało do teraz. Przez całe dorosłe życie moja praca związana była z motoryzacją. Około piątej nad ranem skończyliśmy zabawę i odwiozłem Elę pod jej dom. Weszliśmy na klatkę schodową, nagle nasze usta przywarły do siebie. Stało się to tak niespodziewanie, że odskoczyliśmy od siebie jakby nas prąd poraził. Popatrzyłem w oczy dziewczyny, ona w moje i w tym momencie jeszcze raz nasze usta się spotkały , ale tym razem już tego chcieliśmy. Serce o mało mi nie wyskoczyło, tak zaczęło się tłuc pod żebrami. Nigdy w życiu nie całowałem żadnej dziewczyny, to był nasz pierwszy pocałunek, taki prawdziwy. Po chwili oderwaliśmy się od siebie, ciężko oddychając.

 - Wiktor – szepnęła Ela – jeszcze nigdy nie pocałowałam żadnego chłopaka, coś ty mi zrobił?
 - Sam nie wiem, jak to się stało, bo ja też jeszcze nie całowałem żadnej dziewczyny – odpowiedziałem równie cicho.
 - To było fantastyczne – powiedziała już z trochę głośniej.

Pożegnaliśmy się i pojechałem do domu. Mimo zmęczenia znów nie mogłem spać, tylko ciągle czułem aksamitne, ciepłe usta Eli na swoich. W końcu zasnąłem z obrazem dziewczyny pod powiekami.
Nadeszła wiosna. W kwietniu zaczęły się zajęcia praktyczne na przystani. Polegało to na skrobaniu, szlifowaniu i malowaniu łódek, przeglądzie osprzętu itp. żeby wszystko było sprawne na lato. Łódki zbudowane z drewna wymagały dużo pracy. Dzisiaj, wszechobecny plastik wyparł drewno, wystarczy umyć kadłub, przeglądnąć osprzęt i gotowe. No i oczywiście poznawaliśmy skomplikowane nazwy różnych lin i urządzeń na jachcie. Jako, że kwiecień był bardzo ciepły, ba, można powiedzieć upalny, korzystaliśmy ze słońca, opalając nasze ciała. Wtedy zobaczyłem jak naprawdę Ela wyglądała bez swetra, jaką ma figurę itp. Dziewczyna wysoka, miała sto siedemdziesiąt sześć cm wzrostu, niezbyt szczupła, dziś wielu by powiedziało, że ma trochę nadwagi. Dla mnie była idealna, piersi średnie, bardzo jędrne, przy każdym ruchu sprężyście podskakujące (jednak chłopak zawsze na to patrzy) i wyraźnie zaznaczone biodra. Nogi długie i dość mocno zarysowane uda. Powiedziała mi dużo później, że jej uda to wynik trenowania wioślarstwa na początku szkoły średniej. Ja też jestem dość wysoki, mam sto osiemdziesiąt pięć cm ale wtedy byłem wręcz chudy, ważyłem tylko siedemdziesiąt siedem kg.

Komandor kursu przydzielił nas do załogi sternika Krzysztofa, który miał być naszym instruktorem. Pracowicie przygotowywaliśmy omegę „Bujda” do pływania poznając budowę i działanie całej maszynerii pozwalającej wykorzystywać wiatr do napędu łodzi. Razem z nami w załodze było jeszcze dwoje studentów, Ania i Michał, ale oni nie tworzyli pary, tylko wspólnie robili kurs żeglarski. Tradycja klubu to rozpoczęcie sezonu żeglarskiego pierwszego maja, więc na koniec kwietnia łódki musiały być gotowe. Razem z Krzysztofem, Anią i Michałem skończyliśmy przygotowania na trzy dni przed wodowaniem „Bujdy”. Od początku maja praktycznie każdą sobotę i niedzielę spędzaliśmy na wodzie ucząc się trudnej sztuki żeglowania po rzece pod czujnym okiem Krzysztofa. Na początek sierpnia był zaplanowany ponad trzytygodniowy obóz szkoleniowy na Mazurach, którego zwieńczeniem miały być egzaminy na stopień żeglarza. Pod koniec maja, chyba w ostatni piątek, popłynęliśmy całą załogą na trzydniową wycieczkę „Bujdą” w górę rzeki. Wieczorem, po ognisku, dosyć wcześnie poszliśmy do namiotu, żeby się wyspać, bo w sobotę od rana było przewidziane szkolenie z pływania po rzece. Ela delikatnie przytuliła się do mnie i powiedziała:

 - Wiesz, Wiktor, polubiłam cię.
 - Tak się składa, że ja też – odpowiedziałem z radością.

Dopiero wtedy pocałowaliśmy się po raz drugi w życiu, ale tym razem całkowicie świadomie. Bardzo to przeżywaliśmy, poczułem coś zupełnie nowego. Ela drżąc przytulała się do mnie obejmując ramionami. Przycisnąłem ją mocniej do siebie i szepnąłem prosto do ucha:

 - Kocham cię.
 - Ja ciebie chyba też – usłyszałem jej szept.

Każdą wolną chwilę spędzaliśmy razem często ucząc się wspólnie. Nie wiadomo kiedy nadszedł koniec roku szkolnego i z niezłymi świadectwami zakończyliśmy naukę w trzeciej klasie LO. Właśnie wtedy, po zakończeniu roku, w ostatni piątek czerwca spotkaliśmy się u mnie. To był ten piątek z początku opowiadania. Upał nieludzki, chciało się wyleźć z własnej skóry. W domu pusto, moi rodzice w pracy a starszy brat, student, już wyjechał z kolegami na włoczęgę po Bieszczadach.

 - No nareszcie koniec szkoły, mamy luz i więcej czasu dla siebie – powiedziała Ela z ulgą w głosie.
 - Teraz to ci już nie dam spokoju – zaśmiałem się i przyciągnąłem ją do siebie całując w nos i oczy.
 - No nie wiem, czy tak łatwo się poddam. – Zrobiła poważną minę, ale jej oczy temu zaprzeczały.
 - To, to jeszcze zobaczymy, bywam uparty – odpowiedziałem i zamknąłem dziewczynę w objęciach.

Tak przekomarzając się, ze śmiechem weszliśmy do mojego pokoju. Usiedliśmy na łóżku i zapytałem ją, czego się napije, bo jest gorąco, a sam byłem bardzo spragniony czegoś mokrego i chłodnego.

 - Wody z sokiem – powiedziała – tylko zimnej.
 - Mam w lodówce, a sok to jaki, może być malinowy czy wolisz wiśniowy? – spytałem.
 - Malinowy, bardzo lubię, jak to nie kłopot – cicho odpowiedziała.

Poszedłem do kuchni przygotować szklanki z napojami. Po chwili wracam i widzę Elę przyglądającą się mojej półce z książkami. Zatrzymała wzrok na zbiorze o tematyce podróżniczej. Tam stało pięć albo sześć tomów A. i Cz. Centkiewiczów, całą seria różnych „Tomków” Alfreda Szklarskiego no i oczywiście pamiątka z wczesnych lat „naście” Karol May i „Winnetou”. Poza tym sporo pozycji żeglarskich i oczywiście polska klasyka, bo zawsze lubiłem czytać a Sienkiewicza w szczególności.

 - Proszę. – Wręczyłem szklaneczkę. – Oglądasz, co lubię czytać?
 - Tak i jestem pod wrażeniem, jaki tu porządek.
 - Lubię tak, bo łatwo mogę znaleźć to, czego szukam – powiedziałem i przyciągnąłem dziewczynę do siebie – a często wracam do różnych książek.

Usiedliśmy znów na łóżku, popijając wodę z sokiem. Zaczęła się rozmowa o wakacjach. Ela pytała, co robię w lipcu, bo rodzice zabierają ją i Wojtka nad morze, prawie na cały miesiąc.

 - Jadę na obóz kajakowy, jak co roku i wracam dwudziestego pierwszego. Potem trzeba przygotować się do sierpniowego obozu. A ty kiedy wracasz? - zapytałem.
 - Dwudziestego czwartego lipca. – Dała szybką odpowiedź.
 - To będziemy mieli cały tydzień w mieście. – Trochę się zmartwiłem.
 - Ale za to razem. – Śmiejąc się, Ela lekko złapała mnie za ucho.

Położyliśmy się na łóżku patrząc sobie w oczy. Delikatnie przyciągnąłem jej głowę do swojej i pocałowałem w czoło. Leżeliśmy tak dłuższą chwilę, Poczułem, że chwyta moją dłoń i kładzie na swojej piersi. W tym momencie serce zaczęło mi bić dużo szybciej. Tysiące myśli przelatywało przez głowę. W życiu jeszcze nie dotykałem tak kobiety. Mój penis zareagował natychmiast samowolnym wzwodem.

 - Czy mogę cię tam dotknąć? - zapytałem nieśmiało.
 - Tak, chcę tego – cicho powiedziała mi do ucha – jesteś pierwszym, któremu na to pozwalam.
 - A ty pierwszą dziewczyną której dotykam – przyznałem się jej szeptem.

Byłem tak przejęty tym, co się dzieje, że nie mogłem ruszyć ręką, dopiero po jakimś czasie opanowałem się na tyle, żeby delikatnie zacząć badać kształt i miękkość kobiecej piersi. Widziałem je nieraz na filmach, ale pierwszy raz miałem kontakt z nimi „na żywo”. Dotykałem jej przez cienką bluzeczkę i stanik. Poczułem, jak jej serce zaczęło mocniej bić, była tak samo przejęta jak ja. Piersi Eli całkiem dobrze mieściły się w mojej dłoni. Brodawki wyraźnie stwardniały pod moim dotykiem, a oddech dziewczyny przyspieszył.

 - Kocham cię – powiedziałem jej do ucha – i dziękuję.
 -Za co? - zdziwiła się
 - Kocham cię tak po prostu, za nic, za to że jesteś tu i teraz, bo mi się podobasz, a dziękuję za to, że pozwalasz mi poznawać siebie. – Te słowa wypłynęły z moich ust tak jakoś same, bez namysłu.

Chciałoby się nie kończyć tego, było nam za mało, za krótko, ale czas nas trochę gonił, bo moi rodzice mogli przyjść w każdej chwili. Podnieśliśmy się z łóżka i grzecznie usiedli przy biurku. Tak zaczęło się wspólne poznawanie naszych ciał, naszej seksualności, jeszcze zupełnie niewinnej, nie znanej, a gdzieś w skrytości duszy bardzo pożądanej.

Dzisiaj większość młodych ludzi, w dobie powszechnego dostępu do internetu, pornografii, dużo wcześniej zaczyna życie seksualne. Świat się zmienia, jest inny niż w czasach naszej młodości. Czy lepszy, tego nie wiem, inny to na pewno. Pod pewnymi względami lepszy, bo i łatwiejsze podróże, i szybsza wymiana informacji, ale z kolei tempo życia wzrosło, ciągle brak czasu na zastanowienie się, na dostrzeżenie piękna otaczającego nas świata, na normalne kontakty międzyludzkie. Kiedyś nauczyłem się od pewnego księdza znamiennych słów:

zatrzymaj się na chwilę, nad pięknem tego świata,

zatrzymaj się na chwilę, nad tym co w sercu kryjesz,

zatrzymaj się na chwilę, zauważ swego brata,

zatrzymaj się na chwilę i pomyśl, po co żyjesz.”

To fragment piosenki religijnej napisanej przez księdza opiekującego się studentami. Dobrze zapamiętałem te słowa, dziś powtarzam je swoim dzieciom, żeby pomyśleli czasem o czymś innym, niż tylko pogoń za kasą, stanowiskami i sukcesem rozumianym jako dobrobyt materialny bez oglądania się na otoczenie. Wiem, że to banały i frazesy, ale chyba dobrze oddają dzisiejszą rzeczywistość, ten „wyścig szczurów” w korporacjach różnej maści.

No ale dość już gderania na dzisiejsze czasy, wróćmy do czasów pięknej i beztroskiej młodości. Posiedzieliśmy jeszcze trochę u mnie, późnym popołudniem odprowadziłem Elę do domu. To był miły, dwudziestominutowy spacer przez osiedla, wtedy jeszcze nie tak gęsto zabudowane i z dużą ilością zieleni.

Do wyjazdu nad morze nasze spotkania stały się praktycznie codzienne. Z wakacji pisaliśmy listy prawie każdego dnia. Ela podała mi adres domu wypoczynkowego nad morzem, więc mogłem wysyłać do niej bez ograniczeń. Do mnie było trudniej, bo tylko na „poste restante” do miejscowości, przez które przepływaliśmy na Mazurach, za to dostawałem przynajmniej trzy lub cztery listy naraz! Było co czytać wieczorem w namiocie. Dwudziestego pierwszego lipca wróciłem do domu i z niecierpliwością oczekiwałem na powrót Eli znad morza. Napisała mi, że wracają dwudziestego czwartego rano pociągiem z Ustki.


Oceń to opowiadanie:
{[['']]}

4 komentarze:

  1. Witaj!!!. Właśnie o tych wspomnieniach myślałem. Fajnie napisane i młodzieży też się przyda żeby zobaczyli- zrozumieli, że kiedyś całkiem inne czasy były. Młodszy jestem 50-, ale "ogórkami" jeszcze jeździłem kursowały jeszcze w długo w PKS-e, stopem się jeździło, ludzie byli sobie bliżsi, spotykali się, ganiali po dworze, na biwaki jeździli itd.itp., a teraz to tylko siedzą w tym monitorze. Fajnie tak dodajesz poza opowiadaniem jak jest teraz. Piękne słowa księdza- jak się jest np. na urlopie można minąć autostradę, zboczyć z trasy, zatrzymać się w pięknym zakątku, bo co za różnica czy się jedzie 4h. czy 12 i tak się jest na urlopie. Rozpisałem się. Czekam na kontynuację. Pozdrawiam Wiktor

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj!
      Dzięki za miłe słowa. Właśnie dlatego tak kocham żeglarstwo. To daje tę niesamowitą wolność. Gdy jestem na żaglach, to nic nie muszę, płynę dokąd mam ochotę i wtedy, kiedy mam ochotę. Jedyny termin, to powrót do pracy po urlopie. Reszta - jak mi się chce. To opowiadanie napisałem, żeby czasem ktoś z młodszej generacji pomyślał, że kiedyś bywało inaczej... No, ale świat się zmienia i TO MUSIMY przyjąć do wiadomości. Dla moich Wnuków opisałem rozwój dzielnicy, w której mieszkam od 60 lat. Sięgnąłem pamięcią do lat swojego dzieciństwa. Nie ma zdjęć z tamtych czasów i tylko słowny opis może pokazać, jak się zmieniało otoczenie. Ale tego nie opublikuję, bo to zbyt osobiste.

      Pozdrawiam
      Micra21

      Usuń
  2. po nitce do kłębka ;) Opowiadanie jest świetne. Prowadzisz tych dwoje od przypadkowego spotkania, przez coraz bardziej zażyłą przyjaźń i miłość do... zobaczymy dokąd. Ciekawe jakie pułapki na nich zastawiłeś, pojawią się jakieś niepokoje, niepewność, może nieuzasadniona zazdrość, wzajemne przepraszanie się za nieostrożne słowa. W końcu miłość, zwłaszcza miłość laików, to nie tylko sielanka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, życie składa się z różnych elementów, bywają autostrady gładkie jak stół, ale też ciężkie przeprawy po kamieniach i kałużach. Ale miłość wygładza te ścieżki życia.

      Usuń