poniedziałek, 23 maja 2016

Spotkanie po latach cz. I


W styczniu 1968 roku nareszcie dostałem urlop w zimie. Szef nigdy nie chciał się zgodzić na mój wyjazd poza letnimi wakacjami, kiedy to zamykał firmę na dwa tygodnie, w drugiej połowie lipca. Tym razem postawiłem ultimatum, że dam wypowiedzenie, jak mnie nie puści na tydzień w góry. Od kilku lat, a w zasadzie odkąd po studiach zacząłem pracę w biurze nieruchomości u kolegi mojego ojca, ani razu nie mogłem pojechać na narty, które uwielbiałem od trzynastego roku życia. Dopiero teraz, gdy zagroziłem odejściem, pan Ksawery zgodził się na kilka dni wolnego dla mnie. Postanowiłem pojechać do Zakopanego i odwiedzić moją „ukochaną górę”, czyli Kasprowy Wierch.

            Do wyjazdu zostało cztery dni, oczywiście o miejscówkach na ekspres „Tatry” można pomarzyć, podobnie, o jakimś miejscu do leżenia w nocnym pociągu.
Pozostała mi podróż na siedząco. Długie 12 godzin. Miałem tylko nadzieję, że w pierwszej klasie będzie trochę luźniej. Wrzuciłem do plecaka spodnie narciarskie, kilka innych potrzebnych rzeczy i w piątkowy wieczór stanąłem na Dworcu Warszawa Wschodnia w oczekiwaniu na pociąg do Zakopanego. Na peronie stała grupa osób, podobnie jak ja, z plecakami i nartami. Po chwili zgrzytając i piszcząc podjechał skład brudnych wagonów. Udało mi się „złapać” miejsce w przedziale dla niepalących, w kącie. Wrzuciłem sprzęt i plecak na półkę. Po chwili ruszyliśmy. Czekała mnie cała noc jazdy. Na szczęście w przedziale jechały tylko cztery osoby, więc każdy miał swój kąt, w którym można oprzeć głowę. Niedługo po minięciu Warszawy Zachodniej usnąłem.

            Spałem prawie całą noc, tylko konduktor, sprawdzając bilety, przerwał na chwilę. Obudziła mnie cisza mi przytłumiony zamkniętym oknem gwar rozmów na zewnątrz. Okazało się, że stoimy już w Krakowie. „Jeszcze ponad pięć godzin jechania” skonstatowałem z westchnieniem. W przedziale zostałem sam, bo współpasażerowie opuścili pociąg w Krakowie. Po chwili jakaś młoda kobieta uchyliła drzwi.

-         Czy jest wolne miejsce? – Wsunęła się do środka.
-         Oczywiście, proszę

Do przedziału weszła młoda kobieta z plecakiem i nartami. Wstałem, żeby pomóc jej położyć te rzeczy na półkę. Usiadła przy oknie, naprzeciwko mojego miejsca. W nikłym świetle lampy nie widziałem dokładnie jej twarzy, ale wydała mi się znajoma. Ponownie pogrążyłem się w drzemce.

Obudził mnie zgrzyt hamulców i wstrząsy wagonu, przejeżdżającego przez rozjazdy jakiejś stacji. W przedziale było już jasno, tylko cienka zasłonka w oknie rozpraszała promienie wschodzącego słońca. Przez wpół przymknięte powieki uważnie przyglądałem się nieznajomej, która drzemała w kącie. Zacząłem sobie przypominać, skąd ją znam. Kilka lat temu, na początku studiów, pojechałem do Krakowa na spotkanie studentów prawa. Tam ją widziałem, nawet rozmawialiśmy dłuższą chwilę. Usiłowałem przypomnieć sobie jej imię. Daria... Dagmara, czy jakoś tak. W końcu olśniło mnie. Dagmara, tak, pamiętałem, że miała rzadkie imię.

Pociąg zatrzymał się na stacji i wszystko ucichło. Równocześnie wyjrzeliśmy przez okno. Spojrzałem na twarz sąsiadki i utwierdziłem się w przekonaniu, iż to na pewno jest Dagmara, ta sama, którą spotkałem wtedy w Krakowie. Od tamtej pory minęło prawie dziesięć lat, zmieniła się. Obcięła włosy, trochę przytyła, ale tak ładnie, nabrała bardziej kobiecych kształtów. Odwróciła twarz w moją stronę i uśmiech pojawił się na nieco zmęczonej twarzy.

-         Czy my się już nie spotkaliśmy? Pana twarz wydaje mi się znajoma.
-         Czy była pani na spotkaniu młodych studentów prawa dziesięć lat temu, Dagmaro? – Z rozmysłem podałem imię, licząc na zaskoczenie. I to mi się udało.
-         Tak, byłam. Jednak zapamiętałeś, a rozmawialiśmy tylko raz. Ty jesteś Krzysztof, o ile dobrze pamiętam.
-         Zgadza się – potwierdziłem. - W pierwszej chwili nie poznałem cię w półmroku, jak pytałaś o wolne miejsce. Jedziesz na narty?
-         Tak, wyrwałam się na tydzień. Mam zamiar pojeździć na Goryczkowej, są dobre warunki śniegowe.
-         To się może spotkamy, bo ja też zamierzam zjeżdżać z Kasprowego. A gdzie będziesz mieszkała?
-         Mam stałą rezerwację w „Jaworzynie” w Kuźnicach. Jeżdżę tam od kilku lat i znam dobrze gospodarza tego schroniska.
-         A myślisz, że znajdę tam wolne miejsce?
-         Jest jeszcze przed przerwą semestralną, nie powinno być kłopotu. Zresztą jakby co, to poproszę Staśka o dostawienie jakiejś pryczy do sali. Zawsze da się jedną osobę „upchnąć”.
-         Jadę kompletnie „na pałę”, dwa dni temu szef zgodził się dać mi urlop, nic wcześniej nie załatwiałem. Dzięki!
-         Jeszcze nie masz za co dziękować, zobaczymy. – Posłała mi uśmiech.

W czasie postoju na stacji kolejarze przetoczyli parowóz na drugi koniec pociągu i wagony ruszyły powoli, ciągnięte przez dymiącą i sapiącą lokomotywę. Narastał h
ałas kół na połączeniach szyn i rytmiczny stukot uśpił nas powtórnie. Obudziliśmy się, jak lokomotywa mozolnie wciągała skład na wzniesienie przed Szaflarami. To już niedaleko Zakopanego. Na stację końcową pociąg przyjechał tylko pięć minut spóźniony. Już razem przeszliśmy na pobliski dworzec PKS-u, skąd za pół godziny miał odjechać autobus do Kuźnic.

Po dwudziestu minutach jazdy rozklekotanym „ogórkiem” wysiedli przed „Jaworzyną”. Okazało się, że jest wolne miejsce w małej czteroosobowej sali. Zajęli łóżka obok siebie. Pozostałe jeszcze nie były zajęte. Pan Staszek powiedział, że na razie nie ma rezerwacji, tylko jedna grupa mieszkała w sąsiednim, większym pokoju. Po rozpakowaniu rzeczy postanowili spróbować dostać się na kolejkę linową i jeszcze dziś pojechać na górę. W kasie nawet znalazły się wolne miejscówki na dwunastą trzydzieści.
Oceń to opowiadanie:
{[['']]}

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz